Złapał dziewczynę za rękę i dosłownie wciągnął do środka. Śmiejąc się wykrzyknął jej wprost do ucha:
- Chciałaś zobaczyć życie Montmartre? Tutaj można się zachłysnąć jego smakiem... No i one tu są...
Młodej kobiecie błyszczały oczy. Choć niewysoka i szczupła przyciągała wzrok dużym, kształtnym biustem, smukłą kibicią, delikatną, białą cerą i ciężarem ciemnorudych, lśniących włosów. Przekroczyła próg, na sali ogromna ciżba ludzi czyniła gwar drażniący nawet jej nawykłe do hałasu uszy. Duchota i smród ludzkich ciał szedł w zawody z ogłuszającą wrzawą. Przeciskała się do przodu, sunąc za swoim towarzyszem, ocierając się o kolejne nieumyte ciało. Strząsnęła rękę śmiało sięgającą jej ramienia, drugą wciskającą się podstępnie między uda - uderzyła. Parła dalej niezrażona. Musi je zobaczyć, musi. Przestała się oglądać, czy towarzyszący mężczyzna jest wciąż przy niej. Przedzierała się w kierunku sceny z siłą, jakiej trudno by spodziewać się, patrząc na jej delikatną posturę. Wreszcie odnalazła miejsce, z którego widać było część pomieszczenia przeznaczoną na występy.
Wbiegły na scenę. Policzyła je wzrokiem - siedem. Siedem bogiń, zwane chahuteuses. Ubrane w stroje jakich wcześniej nie widziała - chociaż jeśli się zastanowić, nie były niczym nowym. Suknie w kolorach czerwonym i czarnym, z białymi koronkami przy głębokim dekolcie i krótkich rękawach, idealnie dopasowanymi w stanie, a poniżej pasa spływającymi niesforną kaskadą do połowy łydek. Nogi ustrojone w czarne pończochy przyciągały spojrzenia, a dopełnieniem stroju były koronkowe rękawiczki, sięgające powyżej łokcia i maleńkie kapelusze ustrojone w strusie pióra.
Dziewczęta ustawiły się w szeregu, a muzyka w rytmie galopu, huknęła na tyle głośno, by zagłuszyć gwar rozmów i przekrzykiwań. Te, w chwilę później umilkły, bowiem oczy wszystkich zebranych na sali zwróciły się na tancerki. Chahuteuses świadome swojej ważności, ustawiły się tyłem do publiczności i kręcąc biodrami wczuwały się w rytm. A potem jedna po drugiej odwracały się do publiki, uśmiechając się promiennie i ruszały przed siebie w tańcu, kręcąc prowokująco biodrami. Ustawiły się tworząc rządek, aby za chwilę rozdzielić się na dwie strony i rozbiec w tańcu, unosząc naprzemiennie, wysoko kolana. Przystanęły po dwóch bokach sceny, odwróciły twarzami ku sobie i wróciły na środek, znów tworząc jeden szyk. Zamaszystymi gestami uniosły spódnice podciągając rytmicznie, wysoko ku górze kolana. Swoją żywiołowością i śmiałymi ruchami przykuwały uwagę wszystkich obecnych mężczyzn i kobiet. Muzyka wibrowała i galopując, zmuszała tancerki do coraz szybszych ruchów, a słuchaczy wprawiając w nastrój uniesienia. Dziewczęta na scenie odwróciły się lekko bokiem i zaczęły wyrzucać raz jedną, raz drugą nogę ku górze. Ruch sukien przyozdobionych od spodu dziesiątkami koronek, czarne, prowokacyjne pończochy i białe majtki sprawiały, że ludzie zamarli w ekscytacji graniczącej z podnieceniem. Tancerki nie zaprzestając ani na chwilę wzbudzających sensację ruchów, unosząc to raz jedno, raz drugie kolano, to wyrzucając ku górze nogi uformowały koło, aby za moment ponownie przejść w dwa rzędy i tylko pośrodku została jedna z dziewcząt. Taniec nieustannie przybierał na szybkości, zamaszystości, a wymachy nóg były już na granicy prawdopodobieństwa. Samotna dziewczyna odwróciła się tyłem do publiki i płynnym ruchem uniosła wysoko spódnicę, wypinając w jej stronę opięty w białą bieliznę tyłek. Gest ten wywołał okrzyki aplauzu i gwizdy. Dziewczęta nie miały zamiaru kończyć zadziwiającego pokazu, znów uformowały koło podtrzymując się za ręce powyżej łokci, każda z nich uniosła, wyprostowała prawą nogę i zetknęły się stopami, ramiona i głowy odchylając do tyłu. Niezwykła figura za moment rozerwała się, tancerki cofnęły w galopie tworząc ponownie rząd, w którym ustawione były przodem do publiki. Uśmiechy wciąż igrały na ich ustach, ale na czole i policzkach widać było kropelki potu. Muzyka sięgnęła finału, a wtedy chahuteuses jedna po drugiej wysuwając się przed szereg i biorąc lekki rozbieg w podskoku opuszczała się na podłogę w efektownym szpagacie, chyląc ustrojoną strusimi piórami głowę ku podłodze.
Publiczność oszalała. Ci co siedzieli powstali, ci co stali podskakiwali, a wszyscy głośno wyrażali swoje zdanie na temat zjawiska jakie przed chwilą ujrzeli. Wrzaski, krzyki, gwizdy przekazywały uwielbienie dla bogiń tego jakże prowokacyjnego tańca.
Towarzysz rudowłosej kobiety również okazywał swój podziw poprzez głośny gwizd. Odwrócił twarz do niej i puścił oko, nie przestając wydobywać z siebie wysokich, wibrujących dźwięków.
Claudine miała ochotę wbiec na scenę i natychmiast spróbować, czy jej też wyjdzie ten oszałamiający pokaz z unoszącymi się nogami. Widziała siebie w czerwono-czarnej kreacji, słyszała szmer podziwu po występie...
- No mała, ruszże się, koniec pokazu. Chodź, postawię ci kolejkę...
Posłusznie podążyła za nim, znów przeciskając się przez tłum, jednak musiała przystanąć unieruchomiona pomiędzy grupką czterech dżentelmenów wystrojonych w eleganckie surduty i równie szykowne meloniki, a parą ściskającą się namiętnie. Usłyszała strzęp rozmów tych pierwszych.
- Tak przyjacielu, ten taniec burzy nie tylko krew, ale i wszelkie konwenanse... Ten taniec to dzieło sztuki ruchu, kwintesencja namiętności, hołd dla radości życia...- głośno i z przejęciem w głosie wyrażał swój podziw młodzian w szarym surducie - to jest właśnie kankan.
- Cholerny Oller miał nosa, wiedział dobrze, co robi budując tę tancbudę... bo ludzie to cholerne stworzenia, gdy już mają wszystko, aby żyć, pragną dostać coś jeszcze, aby życie wypełnić... nawet jeśli ma to ich kosztować... życie... - odpowiedział dziwnie niski mężczyzna z czarnym jak pył węglowy zarostem i równie czarnymi, błyszczącymi oczyma - Rozrywka, taniec, ruch, śmiech, no i alkohol... A gdy pijesz to chcesz kochać... Kobiety - to one są siłą napędową tego biznesu i wielu innych i choć nie brakuje burdeli na Montmartre, ten geniusz połączył wszystko w jedno... Wszystko to drzemie w tym cholernym tańcu... kankan. To on przyciąga tu... i mówię wam, jeszcze długo będzie kołem napędowym Moulin Rouge.
Kankan - powtarzała zasłyszaną nazwę, pieszcząc słowo coraz mocniej z każdym kolejnym razem - kankan... Pewnego dnia to dla mnie będą krzyczeć i gwizdać... gdy ja będę tańczyć kankana.
..........
- Moja droga musisz wiedzieć, że mój zakład cieszy się renomą i ugruntowanym poważeniem wśród klientów i stawiam nacisk na to, aby nie rozczarować ich i nie zburzyć wypracowanego, dobrego wizerunku. Wszystkie dziewczęta pracujące u mnie muszą dostosować się do panujących tu zasad. W zamian dbam, aby niczego nie zabrakło i zapewniam uczciwe warunki. Dostaniesz ode mnie suknię, szal i sześć franków tygodniowo, z których będę odciągać koszty twego utrzymania. Resztę możesz oszczędzać, lub jeśli czegoś potrzebujesz złożyć zamówienie u mnie, a ja ci to sprowadzę. Dwa razy w miesiącu masz "wychodne" i pozwalam, abyś na kilka godzin, ale nie więcej niż sześć, mogła opuścić nasz dom. Klientów szanujemy i bez względu na to kim są niczego nie odmawiamy, chyba, że wiadomo, iż roznoszą choroby, wtedy jednak to ja rozmawiam z nimi. Same też musicie regularnie poddawać się badaniom. Wszystko to dla waszego i klientów dobra. Za chwilę Camilla, służąca pokaże ci twoje łóżko i przyniesie strój do pracy. Umyjesz się, przyszykujesz i zejdziesz do saloniku. Tam, powiem ci co dalej.
Madame zakończyła rozmowę ze mną i zamaszystym gestem wyprosiła. Lekko oszołomiona wstałam z krzesła i poszłam posłusznie za służącą. Prowadziła mnie schodami na poddasze, przez ciemny korytarz do maleńkiego pokoiku na jego końcu. Światło wpadało tu przez niewielkie okno, oświetlając tylko część pomieszczenia. Umeblowanie stanowiły trzy łóżka, trzy krzesła stojące przy nich i niewielka komódka. Pokój był skromny, lecz czysty i schludny. Dziewczyna wskazała mi łóżko w ciemnym kącie i kazała poczekać, aż przyniesie odpowiedni strój. Reszta dnia upłynęła na przymierzaniu i dopasowywaniu go, szykowaniu się do debiutu w domu uciech.
Wieczorem znalazłam się w saloniku, w którym przyjmowano gości. Mężczyźni wkraczali do niego, by dokonać wyboru wieczoru. Samo pomieszczenie, będąc wizytówką domu odbiegało znacznie od skromnych sypialni dziewcząt. Na podłodze leżał gruby, miękki dywan w beżowym kolorze, ściany ozdobione były bogatą sztukaterią, malowanymi plafonami, lustrami i licznymi, frywolnymi rycinami o tematyce mitologicznej. Okna przysłonięte ciężkimi kotarami nie przepuszczały światła z zewnątrz, więc cały salon tonął w sztucznym oświetleniu dostarczanym dzięki niezliczonym świecom, ustawionym w złoconych lichtarzach. Wszędzie porozstawiane zostały: sofy, otomany, miękkie pufy i maleńkie stoliczki uginające się pod ciężarem kwiatów, owoców i słodyczy. W rogu, pod jednym z okien stało lśniące pianino, które, jeśli się mu dokładnie przyjrzeć przykrywała cienka warstwa kurzu.
W pokoju przebywało pięć dziewcząt, rozsiadłych w swobodnych pozach na sofach, otomanie i fotelach. Ubrane były w wykwintne, choć skąpe sukienki, jedwabne pończoszki, delikatne pantofelki. Dwie miały rozpuszczone włosy malowniczo rozłożone na ramionach, pozostałe upięły je fantazyjnie, tak aby podkreślić walory urody. Żadna z nich nie wstała, gdy weszłam, jedynie obdarzyły mnie leniwym spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek i tkwiły dalej nieruchome w swych jakże naturalnie wymuszonych pozach.
Chwilę po mnie do salonu wkroczyła Madame. Zmieniła suknię na inną niż ta, w której ją widziałam przedpołudniem i wyglądała olśniewająco nawet na tle swoich wystrojonych dziewcząt. Skinęła głową na widok podopiecznych, na znak aprobaty, a potem zwróciła się do mnie.
- Podejdź no tu bliżej gołąbeczko. Widzę, że prawidłowo wybrałam dla ciebie kolor sukni, znakomicie podkreśla twoją mleczną cerę. Tylko ta fryzura... a fe... staroświecka i prowincjonalna. Nie, u mnie tak nie będziesz się czesać dziewczyno. Idź teraz go przygotowalni i rozpuść je na dziś wieczór, na inne, obmyślimy odpowiednie dla nich ułożenie i wracaj mi tu szybko.
Posłuchałam i wyszłam poprawić fryzurę, choć bardzo ją lubiłam - włosy gładko zaczesane do tyłu i upięte w kok nad karkiem. Popatrzyłam na swoją twarz w lustrze, wystające kości policzkowe, spiczasta broda, duże, zielonkawe oczy i zbyt grube, jak na mój gust usta. Czy będę miała powodzenie? Muszę przecież jak najszybciej uzbierać na lekcje tańca u Monsieur Levittoux, muszę tańczyć kankana, muszę...
- Gotowa? - wyrwał mnie z zadumy głos służącej.
Wróciłam do salonu, dziewcząt w nim przybyło, razem ze mną było jedenaście, a prócz nich siedzieli dwaj mężczyźni sączący z dużych kielichów szmaragdowy napój i rozglądający się ciekawie w poszukiwaniu odpowiednich towarzyszek na noc. Te patrząc przybyszom w oczy próbowały przyciągnąć ich wzrok ku sobie. Przybierały kuszące pozycje, eksponowały krągłość biustu, miękkie linie bioder. Dyskretnie rozsuwały uda, przekazując tym gestem swoją chęć i zapał do miłosnych igraszek. Prezentowały różne typy urody. Pod ścianą ozdobioną obrazem z wyjątkowo odważną sceną aktu miłosnego Ledy z łabędziem siedziała gruba, wysoka kobieta z jaskrawym makijażem i włosami ufarbowanymi na kolor marchewki. Opodal niej, na sofie w omdlewającej pozie spoczywała śniada brunetka, ukazując kształtne łydki i rzucając na klientów badawcze spojrzenia ciemnych oczu. Przy pianinie, lekko opierając się o nie, stała prawdziwa piękność. Ubrana była w mocno wydekoltowaną suknię w zielonym kolorze, uniesioną prowokacyjnie z jednej strony tak, aby ukazać obciągniętą jedwabną pończoszką nogę, na tyle wysoko, że widać też było koronkową podwiązkę. Włosy w kolorze dojrzałego, lipcowego miodu spływały falami układając się miękko na ramionach i plecach. Buzia promieniała naturalnym urokiem dzięki brzoskwiniowemu odcieniowi cery, gdzieniegdzie przystrojonej delikatnymi, złotymi piegami, jasnymi, piwnymi oczyma i ustami wykrojonymi idealnie do pocałunku. Jednak, co dziwne, dwaj klienci spoglądali w kierunku niskiej otomany i leżącej na niej pulchnej dziewczynie, o czerwonych, silnych dłoniach, przebranej w strój wieśniaczki i uczesanej w dwa warkocze.
Madame bezbłędnie wychwyciła zainteresowanie mężczyzn i podeszła do nich, rozpływając się w uśmiechu.
- Celny wybór, Ivette to prawdziwy skarb w sypialni. Potrafi przynieść chwile rozkoszy najbardziej wymagającemu kochankowi... Który to z panów był łaskaw zwrócić na nią uwagę?
Jeden z gości, wyglądający na bardziej obeznanego w przybytkach Wenery leniwie zamieszał kieliszkiem w dłoni zielonkawy napój i cedząc powoli słowa odpowiedział półgłosem.
- O nie, łaskawa pani, chcę abyśmy się dobrze zrozumieli. Rzeczywiście owa panna przykuła naszą uwagę, ale chcemy obaj spędzić z nią noc.
- Jednocześnie? - Uśmiech nie schodził z twarzy Madame mimo lekkiego zaskoczenia.
- Ależ tak, świetnie wychwyciła pani nasze intencje - zblazowany mężczyzna nie przestawał mieszać absyntu płynnym ruchem.
- Oczywiście... Szczycimy się tym, że na pierwszym miejscu stawiamy zadowolenie naszych klientów. Panowie pozwolą, że zostawię ich na moment.
- Ivette - wykrzyknęła w kierunku wieśniaczki.
Ta podniosła się i szybkim krokiem zbliżyła.
- Ivette bądź łaskawa towarzyszyć panom i zaprowadzić ich do fiołkowego saloniku...
Dziewczyna skinęła głową i nie okazując zaskoczenia pokierowała dwóch mężczyzn w kierunku wyjścia. Pozostałe kurtyzany obserwowały uważnie całą scenę i trudno było wychwycić, czy na ich obliczach kryje się ulga czy zazdrość.
Do salonu wkroczyli nowi klienci. Zaczynała się noc, pierwsza moja noc pracy nierządnicy. Madame podeszła do mnie i syknęła:
- Nie garb się. Pokaż więcej piersi w dekolcie... uśmiechaj się. I pamiętaj, zawsze chce ci się pić i to szampana. Od każdej sprzedanej butelki dostaniesz... - nie dokończyła bowiem podszedł do nas wysoki, o lekko siwiejących włosach mężczyzna, wyglądający na angielskiego dżentelmena. Odziany był w porządny, tabaczkowy surdut, dobraną kolorem kamizelkę, w oku błyszczał monokl.
- Och Madame, cóż za świeży kwiatek w twoim rozkosznym ogrodzie wyrósł. Chyba nie miałem przyjemności jeszcze go powąchać.
- Tak Milordzie... twoje spostrzegawcze oko bezbłędnie wychwyciło najlepszy i najbardziej świeży kąsek dzisiejszego wieczoru... Nikt jeszcze nie upajał się zapachem tego kwiatka. Kosztuje ciut drożej, ale dla takiego konesera jak pan, Milordzie, to doprawdy przeszkoda, o której nie warto wspominać...
Potem wyszeptała mu na ucho, tak abym jej nie usłyszała, moją cenę. Dżentelmen skrzywił usta, trudno odgadnąć czy w zaskoczeniu i niesmaku, czy radości. Po chwili jednak gestem ręki pokazał, że zgadza się na zaproponowane warunki. Madame znów rozpromieniła się w uśmiechu i powiedziała tak, abym tym razem dosłyszała jej wypowiedź.
- W ramach wyróżnienia osobiście odprowadzę pana Milordzie i naszą nową ślicznotkę do pokoju. Czy przysłać butelkę szampana? Proszę za mną...
Ach to tak... tak więc wygląda mój pierwszy mężczyzna, z którym pójdę za pieniądze.
Wychodząc skupiłam się na tym, aby nie garbić się i nie myśleć o tym co mnie czeka. Odwróciłam głowę w kierunku salonu, rzucając ostatnie tego wieczoru spojrzenie na oczekujące tam kobiety i poczułam ból. Zderzyłam się z kimś w drzwiach i bardziej z zaskoczenia, niż bólu krzyknęłam. Przede mną stał masując ramię niezwykle niski mężczyzna. Głowa, ramiona, tułów nie odbiegały od normy, ale nogi... Przez chwilę przyglądałam się im, były bowiem nieproporcjonalnie krótkie i wątłe. Mężczyzna chrząknął, przeniosłam wzrok wyżej. Miał ciemne włosy zaczesane na bok, a czarny zarost na twarzy nadawałby mu wygląd drwala, gdyby nie delikatne binokle łagodzące dzikość oblicza.
Madame zaraz zjawiła się przy nas.
- Monsier Lautrec, jakże mi przykro... proszę wybaczyć, proszę nie gniewać się... ta dziewczyna...
Ten jednak z kamienną twarzą, patrząc mi wprost w oczy rzekł spokojnie.
- Nic się nie stało. Przyzwyczaiłem się, że większość kobiet zauważa mnie dopiero pomiędzy swoimi nogami. To nic Madame - odwrócił się do niej.
- Proszę mną już nie zawracać sobie głowy, chyba, że zarządzi pani abym dostał kieliszek absyntu.
- Oczywiście, raczy pan poczekać minutkę, zaraz wrócę i ugoszczę pana jak króla.
Dziwny karzeł wydał mi się znajomy, jakbym już kiedyś go spotkała. Nie mogłam jednak przeszukać pamięci, bo Madame wypchnęła mnie na korytarz i skierowała w kierunku pokoju, w którym miałam spędzić noc z wyglądającym na Anglika mężczyzną. Teraz już szłam posłusznie nie oglądając się.
Crisstimm
São Paulo
Katılım:
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Son oyun