Siedzi na sofie baba leniwa,
Ciężka po zimie i nieruchliwa,
Siedzi i sapie, dyszy i prycha,
Gdzie moja talia, jęczy i wzdycha.
Uch – jaka gruba!
Puff – jakie uda!
Uff – co za nuda!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie,
i na swe kształty łoczami łypie.
I na lodówkę, co stoi w dali
wielką i ciężką, z żelaza, stali,
w niej pojemniczki na każdej półce,
są kotleciki smażone w bułce,
serdelki z Tesco, wiejskie kiełbasy ,
jest i szyneczka, inne frykasy,
sery i jaja, torcik bezowy
Jakieś warzywa? Łee, nie ma mowy!
Na dolnej półce kurczak i frytki,
A jeszcze niżej wołowe bitki.
Potem serniczek i czekolada,
żyć bez słodyczy? Toć nie wypada.
Tych pojemniczków jest ze trzydzieści,
i sama nie wiem, co się w nich mieści.
i choćby przyszło tysiąc łasuchów
I każdy miałby po tysiąc brzuchów,
I każdy nie wiem jak się nachapał,
To nie przejedzą, na nic ich zapał!
Nagle – gwizd!
Nagle – świst!
Para – buch!
baba – w ruch!
Najpierw — powoli — jak żółw — ociężale,
Ruszyła — baba – z sofy — ospale,
Szarpnęła cielsko i ciągnie z mozołem,
I trzęsie się tłuszczyk, i leje pot z czoła,
Kroku przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi,
A dokąd? A dokąd? A dokąd tak gna?
Po schodach, tramwajem, do fitnessklab!
I już jest w raju dla gibkich mas,
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,
bo lato, bikini, i Zdzicha wzrok…
Na stepie stawia za krokiem krok,
Gładko tak, lekko tak skacze, raz raz,
Jak gdyby to była piłeczka, nie głaz,
Nie ciężka baba, zziajana, zdyszana,
Lecz fraszka, igraszka, fitmenka zadbana.
A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, co to tak pcha,
Że skacze, że ćwiczy, że stęka uch, uch?
To wreszcie sumienie wprawiło ją w ruch,
I dało jej parę do tych podskoków,
wyciska tłuszczyk ze wszystkich boków
I gna ją, i pcha ją, wciąż więcej hop hop,
i zumba i rumba, TBC non-stop,
I nogi wirują, stepują stuk puk
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!…