Crisstimm

 
Adăugat: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Puncte28mai mult
Nivelul următor: 
Puncte necesare: 172
Ultimul joc jucat

Robaczek (opowiadanie)

Sezon ogórkowy się już zaczyna, to można grzech powtórzenia popełnić. Tym bardziej, iż pewnie mało kto pamięta... ;)

   Nawiedził mnie duch babci Kazimiery. Pojęcia nie mam dlaczego akurat teraz i czemu to właśnie ona przyszła do mnie. Zaczęło się niewinnie; weszłam do łazienki zmyć makijaż. Zdjęłam sukienkę i w samej bieliźnie rozpoczęłam staranne przygotowania do nocnego wypoczynku. Na pierwszy ogień poszedł tusz z rzęs i pomadka, potem dokładnie starłam fluid i zabrałam się za dalsze oczyszczanie skóry.

- Zawsze Ci mówiłam, że tylko kokoty pokazują się na mieście z czymś takim na twarzy - usłyszałam donośny głos za sobą.
   Wrzasnęłam i upuściłam wacik nasączony tonikiem, którym właśnie zaczynałam obmywać dekolt. Obejrzałam się. Na brzegu wanny siedziała moja babcia, dokładnie taka, jaką zapamiętałam z dzieciństwa. W brązowej sukience z bistoru, ściągniętej lakierowanym paskiem, rajstopach w dopasowanym do okrycia kolorem, butach na obcasach i włosach zaczesanych w ogromny kok z tyłu głowy i ze złotymi kolczykami w uszach. 
- Babcia? - wyjąkałam ze zdumieniem w głosie.
- Wiesz Basieńko, teraz to możesz już mi mówić Kazia, jesteśmy obie w stosownym wieku, więc nie ma co bawić się w niepotrzebne konwenanse.
   Stosownym wieku? Obie? Co ona ma na myśli, ja jestem niewiele po czterdziestce, a ona zmarła mając osiemdziesiąt sześć.
- I co z tego? - odpowiedziała na moje myśli - Teraz nie tylko nie muszę pamiętać o ostatnich latach, ale też wybierać w najlepszych, jak w ulęgałkach. 
- Inwigilujesz moje myśli?! - krzyknęłam oburzona.
- E tam, zaraz takie mocne słowa - machnęła lekceważąco ręką - okazuje się, że mogę czytać sobie w twojej głowie, równie wyśmienicie jak swego czasu zdewociała ciotka Danka w książeczce do nabożeństwa. To jedna z tych rzeczy, które mają mi zrekompensować brak normalnego, cielesnego seksu, ale przyznam ci się, że choć niesamowite i ogromnie przydatne w praktyce i tak nie umywają się...
- Tak nie można! - znów wrzasnęłam, sama nie wiem czy bardziej oburzona tym, że czyta moje myśli, czy tym, że opowiada o erotycznych doznaniach w zaświatach, lub raczej ich braku.
- Można, nie można... Kochanie, nawet nie wiesz jak bardzo mam to gdzieś... To znaczy; jak bardzo za sobą. A seksu i tak nic w zaświatach nie jest w stanie zastąpić, możesz mi uwierzyć na słowo.
   Babcia zmieniła pozę i założyła nogę na nogę podciągając sukienkę w groteskowym geście zaczerpniętym chyba z odważnych filmów lat pięćdziesiątych i odsłaniając kolana obciągnięte grubymi pończochami w kolorze mocca.
   Dobrze, zastanówmy się - powiedziałam do siebie - nic nie piłaś - po chwili zastanowienia, dodałam - dziś. Nie paliłaś nic odurzającego - i znów po jakimś czasie dodałam - przynajmniej nie pamiętam. Jest ósma wieczór, więc nie można mówić o zmorach nocnych. Wniosek nasuwa się jeden, choć nie do końca się z nim zgadzam, zwariowałam. To pewnie przez traumatyczne rozstanie z Pawłem. 
- Nic z tego - babcia Kazia uśmiechnęła się złośliwie - z Pawłem rozstałaś się dobre pół roku temu, a w dwa tygodnie później on już nie pamiętał nawet twego imienia. Jeszcze, gdy żyłam mówiłam, że nic z tego nie będzie, ale nikt mi nie wierzył, nikt nie słuchał... Brak poszanowania starszych się kłania.
- Akurat - mruknęłam pod nosem - cała rodzina chodziła pod twoje dyktando...
- Grubo przesadzasz kochaniutka, ale miło z twojej strony. 
- To jednak nie wyjaśnia skąd się tu wzięłaś - zaryzykowałam konfrontację - no i po co?
- Długo wyjaśniać skąd - machnęła ręką - a mnie po śmierci nie chce się tracić czasu na rzeczy, niewnoszące nic szczególnego do rozmowy. A po co? Tego nawet ja sama nie wiem.
- Jesteś jednak mi to winna - upierałam się - skoro mnie nawiedzasz.
- Ty Basieńko też wciąż coś winna mi jesteś. Dałam ci w spadku obraz Ociepki w zamian za skromną przysługę, przynoszenia na mój grób raz w miesiącu bukietu z białych goździków, a w ostatnio dwa razy mnie zawiodłaś.
- Właśnie - wykrzyknęłam - skąd taka fanaberia, też chciałabym wiedzieć? Białe goździki i to zawsze trzynastego?
- A to już, droga wnusiu, moja osobista sprawa.
- Czyżby? - teraz ja ironizowałam lubując się każdym sarkastycznym słowem - To ja muszę zamawiać te idiotyczne, niemodne kwiaty i znosić kpiące spojrzenia kwiaciarek, a potem nie zważając na pogodę taszczyć je na twoje miejsce spoczynku.
- Ładnie to ujęłaś, miejsce spoczynku - babcia Kazia roześmiała się - proszę bardzo, skoro aż tak cię to interesuje na pamiątkę czego te kwiaty, ujawniam ci tajemnicę rodzinną. Twój dziadek, gdyby wiedział wstałby z grobu z równą ochotą jak swego czasu zrywał się w niedzielne poranki na ryby i przywlókł tu za mną, aby zaraz, niechybnie paść trupem po wysłuchaniu, co mam do powiedzenia.
- Tak, dziadka brakuje do kompletu w mojej łazience, może od razu zwołajmy całą zmarłą starszyznę plemienną - burknęłam pod nosem.
- Otóż - babcia filuternie odsunęła kosmyk włosów, a mnie przeszedł dreszcz przy tym geście - miałam swego czasu romans z naczelnikiem poczty, a ostatnie nasze, brzemienne w skutki spotkanie, odbyło się właśnie trzynastego stycznia.
- Nieeee - jęknęłam.
   To, że zjawa gości u mnie, siedząc na skraju wanny, już wydało mi się niemożliwe do przyjęcia, a fakt, że ona sama za życia zrobiła taką rzec, burzyło światopogląd, jaki sobie wytworzyłam o porządku wszechświata. Babcia Kazia, ostoja tradycji i kręgosłup moralny rodziny uwikłana w perypetie o zabarwieniu romansowym i to z kim? Z panem Edmundem z poczty. Z panem Edmundem, który układał resztki włosów "na pożyczkę", a od święta nosił fioletowy garnitur, a jeszcze, jakby było mało, do niego krawat w kolorze wściekłej jajecznicy.
- Nie udawaj świętoszki - oburzyła się, czytając znów w mych myślach - sama nie jesteś lepsza.
- Może... - zgodziłam się - ja nie jestem święta... ale ty babciu? Ty? Romans? A fe... to takie...
- Sądzisz zapewne, że zdrada to wymysł twojego pokolenia? Pozwól, że wyprowadzę cię z błędu. Robiłyśmy, znaczy my... kobiety postrzegane jako staromodne, to wiele lat przed wami i to o wiele lepiej, bo możliwości mniejsze, a potępienie w razie wpadki nieporównywalnie większe. Romans jak to romans i nie byłoby o co strzępić języka, gdyby nie przyniósł znaczących następstw. A ktoś, kogo pamiętasz tylko jako pana Edmunda z poczty dla mnie był kimś, kto zapełniał mi marzeniami niejedną noc i przysparzał o drżenie rąk jednym spojrzeniem rzuconym znad stemplowanego własnoręcznie przez niego listu. Ech... sztuka epistolografii stała u mnie na najwyższym poziomie przez wiele lat, a korzyści z tego były niewymierne... dla wielu...
- Babciu? - wyjąkałam z przestrachem - proszę, tylko nie mów, że moja mama nie jest dzieckiem dziadka Władysława.
   Mara potrząsnęła przecząco głową, a ja obserwowałam ze skupieniem jak przy tym ruchu trzęsie się jej olbrzymi kok i zaraz napływają wspomnienia z dzieciństwa, gdy obserwowanie tego zjawiska stanowiło objawienie nieposkromionej mocy natury.
- Nie, akurat ona jest z prawego łoża i proszę, nie drążmy dalej tego tematu - ucięła krótko moje zapędy, aby dalej wyjaśniać pochodzenie rodzeństwa mojej mamy.
- W takim razie droga Kaziu - zaryzykowałam bezpośredni zwrot do ducha - po cholerę przybyłaś z zaświatów i to akurat w trakcie mojego wieczornego demakijażu?
   Zaczynałam marznąć, a poza tym ile można siedzieć w łazience? Pewnie zaraz zacznie się dobijać mój obecny narzeczony, z którym byłam dopiero na etapie bliższego poznawania się. 
- Z tym też ci nie wyjdzie - skwitowała moje myśli babcia.
- A kysz zmoro nieczysta! - nie wytrzymałam nerwowo tych jej aktów pesymistycznej prekognicji.
Duch Kazimiery prychnął.
- Daj spokój moja droga, takie bzdury to nawet za moich czasów były mało śmieszne... i w dodatku zupełnie niepotrzebne są insynuacje, że mam problemy z higieną.
- Twoje wtrącanie się w moje życie również nie jest w dobrym tonie i zupełnie nie w porę, jestem dużą dziewczynką od dość dawna i wiem co robię - odcięłam się.
- Brawo! - zakrzyknęła babcia - wreszcie mówisz jak moja nieodrodna wnuczka, a nie potomek świętej pamięci dziadka Władysława.
A ja głupia poczułam przez moment ukłucie dumy, jakbym poprzez jej pochwałę rzeczywiście osiągnęła coś wyjątkowego, jednak szybko oprzytomniałam i uznawszy, że kolejny raz chce mnie przechytrzyć, wyminęłam jej postać wciąż siedzącą na brzegu wanny i skierowałam się bez słowa odpowiedzi w stronę wyjścia.
- A dokąd to moja panno? Nie skończyłam jeszcze - ton głosu ducha zmienił się na taki jaki dokładnie zapamiętałam z wczesnych lat życia, zimny i rozkazujący. 
Odwróciłam się i dobitnie akcentując słowa oznajmiłam.
- Pocałuj mnie w dupę, Babciu Kaziu.
- Z chęcią Basieńko, z chęcią, bo coraz bardziej mi się podobasz, a zawsze miałam cię za mazepę i miągwę.
Rozległo się stukanie do drzwi i zaniepokojony głos mojego narzeczonego.
- Basiu? Basiu, co się dzieje? Do kogo ty mówisz?
   Umilkłam przestraszona. Co jeśli ja tylko widzę i słyszę ducha babci Kazimiery? Ukochany może uznać mnie za szaloną, może porzucić, zostawić jak wielu innych przed nim? Nie mogę ryzykować. Nie mogę, za nic go utracić.
- Nic, nic - wykrzyknęłam - już wychodzę. Tak tam sobie mruczę pod nosem.
   Babcia zawarła w swoim spojrzeniu cały ładunek pogardy jaki mógł się kryć w jej nierzeczywistym ciele.
- No co? - wyszeptałam w jej kierunku - Nie patrz tak na mnie, też się trzymałaś swojego Władzia do śmierci, a Robertem Redford'em to on nie był.
   A głośno w stronę drzwi wykrzyknęłam:
- Robaczku, jeszcze momencik, zaraz wychodzę.
- Dobrze, ale pospiesz się bo czekam tu zmarznięty i spragniony swojej Kluseczki.
- Phy, "kluseczka"? Pozwalasz się tak nazywać? - skomentowała natrętna zjawa.
- Pozwalam mu na takie rzeczy, o których ty nawet pojęcia nie masz w zaświatach, a nie miałaś w czasach, gdy spotykałaś się z poczmistrzem Edmundem - odcięłam się.
- Może i nie mam, zawsze żałowałam, że urodziłam się w swoim pokoleniu - odpowiedziała spokojnie - w zamian za to posiadam teraz wgląd w sprawy tobie bliżej nieznane, a dotykające bardzo osobiście.
- Nie! - wykrzyknęłam zatykając uszy - nie chcę nic wiedzieć! Mój Robaczek...
- Jest bez reszty robaczywy - głos rozległ się bezpośrednio w mojej głowie.
   Dość, powiedziałam sobie, dość, to chore. Wyjść, natychmiast wyjść z tej nawiedzonej łazienki. Złapałam za klamkę i szarpnęłam, odmówiła współpracy i zacięła się. Po dłuższej chwili siłowania się z nią, odwróciłam się w stronę babci.
- Twoja sprawka, nieprawdaż?
   Kazimiera wzruszyła ramionami i uniosła brwi w geście zdziwienia i politowania, wciąż miała je takie jak zapamiętałam z dzieciństwa, wygolone dokładnie, a potem narysowane kredką na skórze.
- Dziecko drogie, jeszcze chwila. Zaraz puszczę cię do twojego Robaczka, obiecuję, wciąż mam w pamięci czym jest taka noc z mężczyzną, ba, nawet godzina... - tu pozwoliła sobie na uśmiech - Tylko pozwól proszę, jedno słówko, no dwa... Tak prawdziwie, to przyznam się, że nie miałam żadnego przesłania dla ciebie, nudziło mi się ogromnie w zaświatach i przekonałam kogo trzeba, że muszę cię nawiedzić i ostrzec. Nagadałam, że to sprawa życia i śmierci i honoru całego rodu. Przedtem długo zastanawiałam się kogo by tu nawiedzić i porozmawiać trochę i wybrałam ciebie, bo z całej rodziny ty jedna uszanowałaś moją wolę i nosisz mi te staromodne, trącające socjalistycznym sznytem, goździki. Wygadałam się przed tobą o romansie z Edmundem, nie dlatego, że męczą mnie w zaświatach wyrzuty sumienia, ale żeby znów mieć swoje grzechy blisko siebie i czerpać z nich tę odrobinę ciepła. Ty za moment pójdziesz w ramiona swojego Robaczka, a ja wrócę do robaków w, jak to ładnie ujęłaś, miejscu spoczynku. Tak sobie teraz myślę, że jest odrobina prawdy, w twych słowach i żaden duch nie tylko nie ma prawa wtrącać się w sprawy żywych i ukazywać znienacka. Wybacz starej...
   Zmiękłam. Ten jej przepraszający ton i przyznanie mi racji sprawiły, że nieoczekiwanie dla samej siebie usiadłam obok niej na brzegu wanny. Przypomniałam sobie, że w jednej z szuflad z kosmetykami miałam ukrytą paczkę papierosów, z której korzystałam, gdy szykowałam się nerwowo przed konfrontacją mojego czterdziestoletniego ciała z kolejnym narzeczonym. Wyjęłam papierosa, zapaliłam, bez słowa z lubością zaciągnęłam się nim i podałam babci Kazi.
- Dziękuję Basieńko, nawet za życia nie umiałabym zrobić z nim coś sensownego, ale teraz jestem ci wdzięczna.
   Chwilę nieoczekiwanej bliskości z duchem przerwał narzeczony dobijając się niecierpliwie do drzwi. 
- Kluseczko? No ile można siedzieć w łazience?
- Chwila jeszcze! - wydarłam się.
- No idź do niego - babcia Kazia konspiracyjnym szeptem, jakby tamten mógł ją usłyszeć, zachęciła mnie do opuszczenia łazienki.
- Sama mówiłaś, że robaczywy - odpowiedziałam równie cicho.
- E tam, mogłam się przecież mylić, przecież żaden Duch Święty ze mnie- zamachała upiorną ręką próbując rozgonić dym - a nawet jeśli nie... to będziesz miała kiedyś całą wieczność na roztrząsanie wszystkich aspektów niezdrowego związku. A teraz maszeruj do Robaczka zanim zmarznie lub co gorsza uśnie samotnie. He! Już wiem, po cholerę tu przyszłam. Nawiedziłam cię... aby obdarzyć mądrością, iż  z "robaczków" to trzeba korzystać ile się da za życia, bo później one obejmują w posiadanie ciebie... bez żadnej przyjemności. No dobra, oklepana ta mądrość... Brzmi jednak na tyle dobrze, że tak się wytłumaczę w zaświatach... a na następną wizytę duuuużo lepiej się przygotuję. Tylko nie rzucaj palenia, a w dolną szufladę swobodnie zmieści się butelka wina. Idź... Spotkamy się trzynastego.