Crisstimm

 
Rejestracja: 2007-12-14
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Punkty28więcej
Następny poziom: 
Ilość potrzebnych punktów: 172
Ostatnia gra
Literki

Literki

Literki
24 dni temu

Marta i ja (część 6)

Wujaszek znów bywał u nas codziennie. Pomalutku nabierałam do niego zaufania. Ośmieliłam się pokazać mu namalowany, podarowanymi farbkami, obrazek. Przedstawiał las, rzekę i to szczególne "nasze miejsce". Odebrał go ode mnie z powagą, ale nie taką udawaną, jaką często dorośli mamią dzieci, tylko pełnej prawdziwego szacunku dla autorki.

- To konkretne miejsce, co?

Skinęłam potakująco głową.

- Gdzie to jest?

- Tam - wskazałam ręką w kierunku domostwa starej Jabłońskiej - tam, za zagajnikiem...

Uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Tajemnica?

Znów skinęłam głową.

Jeszcze niedawno to była nasza jedyna tajemnica, moja i Marty, a teraz miałyśmy ich bez liku. Przez moment chciałam opowiedzieć wujaszkowi o nich. Zrzucić przeraźliwy ciężar. Trwało to jednak mgnienie myśli. Znów zatrzasnęło się we mnie wieko, a ja sama otoczyłam się murem. Milczeliśmy.

Do dzisiaj lubię milczenie i zdarza mi się przez wiele godzin nie powiedzieć ani jednego słowa.  Wtedy też po cichu wycofałam się do swojego pokoju. Położyłam się spać z głową pełną myśli o tajemnicach, ale też i o wujaszku. Przyśnił mi się. Trzymałam go za rękę prowadząc przez las. Nad nami konary drzew oplatały się tworząc ciemny baldachim, a w oddali słyszałam pohukiwanie puszczyka. Wujaszek spojrzał na mnie, a jego oczy zaświeciły jak u kota. Jego twarz zrobiła się straszna o on sam wysyczał: "zgubiłaś rodzinę". Przestraszyłam się i obudziłam. W pokoju było cicho, słyszałam tylko przytłumiony oddech Marty i tykanie zegara. Jednak po chwili do moich uszu dotarło coś jeszcze. Wstałam i najciszej jak umiałam wyszłam na korytarz. Drzwi pokoju mamy były lekko uchylone, z spoza nich sączyło się delikatne światło lampki nocnej. Cichutko podeszłam i zajrzałam przez szparę. Mama leżała w łóżku, obok okresowego wujaszka. Jej głowa spoczywała na jego ramieniu, a on uspokajająco gładził ją po ręce.

- Daj spokój - mówił przyciszonym głosem, jednak na tyle głośno, że słyszałam każde słowo.

- Łatwo ci mówić - mama odpowiadała płaczliwie - mogę stracić dziewczynki.

- Eee tam. Panikujesz bez potrzeby.  Niby dlaczego miałabyś je stracić? Jesteś dobrą matką, dbasz o nie...

- Ty nie rozumiesz. Nic a nic...

- No właśnie, nic a nic nie rozumiem. Może to pora abyś mi wytłumaczyła?

Mama zaniosła się płaczem.

Znam to - pomyślałam - zawsze tak robi, gdy nie chce czegoś powiedzieć i zwleka.

- Dostałam... Dostałam zawiadomienie, że... ktoś... wniósł pozew o ustalenie ojcostwa dziewczynek.

- Ktoś? Ktoś? Jak to ktoś? Ojciec dziewczynek tak? No bo jak "ktoś"?

- Nie... tak... nie... nie do końca.

- Wybacz, ale kompletnie nie rozumiem.

- Widzisz... Ojciec dziewczynek nie żyje...

- Tak mówiłaś. Ale zza grobu nie wnosi się pozwów.

- No bo... No bo... Marek... Ojciec dziewczynek… On miał brata bliźniaka.

- Oooo, a to mnie zaskoczyłaś, jakoś nigdy nie wspomniałaś o nim. I co? To on wniósł pozew? Dlaczego?

- Nie wiem - głos Mamy zrobił się jeszcze bardziej płaczliwy - nie wiem... Ja już nic nie wiem.

- Kochanie - ton wujaszka lekko się uniósł - coś jednak musisz wiedzieć. Nikt ot tak sobie, od czapy, nie wnosi o uznanie ojcostwa.

- Kiedy ja kompletnie nie pojmuję skąd on się nagle wziął i dlaczego...

- Krótko i bez owijania w bawełnę - przerwał jej wujek Sławek - spałaś z nim?

Mamę chyba zatkało, bo milczała przez dłuższą chwilę i słychać było jak pociąga nosem. W końcu wyznała:

- Tak, ale... Tylko jakieś... dwa razy.

- No wiesz - zaśmiał się w brzydki sposób wujaszek – jak się ma szczęście albo pecha, to by zostać ojcem wystarczy nawet jeden raz.

- Ale... ale... on nie może być ojcem. Tatą dziewczynek jest Marek, jego nieżyjący brat, jestem tego pewna.

- To chyba nie jest trudne do udowodnienia? Mówisz brat męża wniósł pozew o uznanie go za biologicznego ojca? Fiu, fiu. Nieźle.

Przez chwilę trwała cisza, przerywana cichutkim pochlipywaniem  mamy.  Chciała się już wycofać do sypialni.

- Do takich badań to chyba pobierają krew i porównują albo jakieś pomiary robią? Jeśli to brat bliźniak ojca dziewczynek to... Hmmm… Ciężka sprawa.  Jak oni to ustalą?  Mają chyba te same geny, co?

Mama zaniosła się płaczem

- Ciii - wujaszek przycisnął ją do siebie - Cicho, bo dzieci pobudzisz.

Spojrzał w stronę drzwi.

O Boże! Zobaczył mnie?

Zamarłam. Jednak raczej nic nie zdradziło mojej obecności, bo wujaszek wciąż uspokajająco gładził mamę.

- Widzisz? Widzisz? On może uzyskać prawo do moich dzieci. On, który całe życie starał się mi zaszkodzić. Jemu nie zależy na dziewczynkach, jemu zależy na zniszczeniu mnie.

Dalszych słów nie zrozumiałam bo zginęły w rozpaczliwym szlochu.

Bezszelestnie wycofałam się do naszego pokoju. Kompletnie zmarznięta i wstrząśnięta rozmową wskoczyłam do łóżka i przytuliłam się do ciepłej Marty.

Tatuś żyje? Mamy tatę? Mamy dwóch tatusiów?

 

Ranek przywitał nas deszczową pogodą. Mamy i wujaszka już nie było, wyjechali do pracy. Na stole w kuchni stały przykryte talerzykiem kanapki dla nas. Marta pomalutku i z namaszczeniem nalewała nam mleko do kubeczków.  Siedziałam przy stole czekając cierpliwie i ziewałam raz po raz. Popatrzyła na mnie uważnie, a ja uśmiechnęłam się usprawiedliwiająco.

- No daj te mleko...

Usiadła obok stawiając kubki przed nami. Zrelacjonowałam jej nocną rozmowę dorosłych.

- I co teraz Miluś? Czy on nas zabierze od mamy?

- Nie bądź głupia! Nie może! - nie mieściło mi się w głowie, że mogłybyśmy żyć w innym miejscu i inaczej niż teraz.

- Ale sama mówiłaś, że chce...

- Chce znów być naszym tatą.

- Jak to znów?

- No chyba musiał już kiedyś nim być, a potem nie... No i teraz chce znowu być.

- I co teraz Miluś? - Marta wróciła do swojego pytania.

- Teraz to pewnie mama za żadne skarby nie będzie chciała nas oddać i może wreszcie powie całą prawdę o tacie.

- Nie chcę taty - skrzywiła się Marta - a jak już, to niech będzie nim wujaszek Sławek.

- A ja nie wiem... Może to jest prawdziwy tata i szuka nas od wielu lat? Może wcale nas nie chciał zostawić? Może...

- Może skończmy już - ucięła moje dywagacje siostra.

Widziałam, że jest mocno wystraszona.

Siedziałyśmy w milczeniu. Deszcz stukał o szyby kuchenne.

Myślałam o tym, kim tak na prawdę jest mój tata?

Ten co umarł, czy jego brat? Skoro są bliźniakami, jak Marta i ja, to pewnie bardzo się kochali. I chyba obaj kochali mamusię. A którego kochała mama? Jak poznać, gdzie tu prawda?

Pierwsza od stołu wstała Marta.

- Chodźmy, porysujemy sobie...

Odsunęłam krzesło, podniosłam się i sięgnęłam kubek z mlekiem. Pociągnęłam długi łyk. Kanapki od mamy zostały nietknięte na kuchennym stole.

 

Mama wróciła sama. Była milcząca i zamyślona, ale spokojna. Przy obiedzie łagodnie poprosiła:

- Chciałabym z wami porozmawiać, dziewczynki.

- Teraz? - spytałam.

- Tak, teraz.

Wymieniłyśmy z Martą porozumiewawcze spojrzenie.

- Widzicie... Muszę wam coś wyznać. No bo… No… nie wszystko wam wtedy opowiedziałam... Patrzyła na nas przepraszająco.

- Otóż, tatuś wasz miał brata bliźniaka.

Siedziałyśmy nieporuszone. Żadna nie wydała okrzyku zdziwienia czy niedowierzania. Mama jednak nie zauważyła naszego braku reakcji.

- A ten brat tatusia, po jego śmierci odsunął się od nas i nigdy nie próbował nawiązać kontaktu... do teraz... Teraz przypomniał sobie o nas… O was... I chyba chciałby zostać waszym tatą.

- A może? - wyszeptała Marta.

- Nie... Trochę tak... Nie... - mama sama gubiła się w gąszczu wątpliwości.

- To może czy nie? - spytałam.

- No, niby teoretycznie może... Napisał pismo o przeprowadzenie badań, które pokażą pokrewieństwo między wami... Jednak, właśnie dowiedziałam się, że dopóki nie macie ukończone trzynaście lat, bez mojej zgody nie może zrobić żadnych badań. A ja nigdy nie wyrażę zgody - zakończyła prawie krzykiem.

- Czy on może nas porwać? - Marta wciąż szeptała.

- Nie... Chociaż może i tak. Musicie być bardzo ostrożne. Nie możecie same wychodzić z domu, a już broń Boże do lasu czy nad rzekę. I o wszystkim mi mówcie. Rozumiecie? Cokolwiek się zdarzy, ważnego czy nie, czy coś usłyszycie, czy zobaczycie, macie natychmiast mi o tym powiedzieć.

Siostra spojrzała na mnie pytająco. Pokręciłam głową.

Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Powiemy jej szczerze, gdy ona sama będzie z nami do końca szczera.

- Macie jakieś pytania, bo muszę posprzątać po obiedzie, a zaraz przyjedzie wujek Sławek?

Miałam ich milion, ale zadałam tylko jedno.

- Jak on ma na imię?

Mama przechyliła głowę i lekko przymrużyła oczy.

 

- Maciek.

Tego wieczoru niczego więcej o bracie taty nie dowiedziałyśmy się. Marta przerażona wizją porwania nie wracała do tematu, więc pozostałam z myślami sama. Za wszelką cenę pragnęłam poznać prawdę. Nie bałam się, tak jak moja siostra nieznanego, bałam się tego, że mama zacznie podejrzewać , iż wiemy o wiele więcej niż jej się wydaje. Doszłam do wniosku, że bezpieczniej będzie podrzucić z powrotem na dno szafy zdjęcia i listy. Następnego dnia wślizgnęłam się do sypialni mamy, gdy była w pracy, popatrzyłam raz jeszcze na siebie na fotografii i odłożyłam kopertę na miejsce.

Odskoczyłam jak oparzona od szafy gdy usłyszałam za sobą skrzypnięcie podłogi. Odwróciłam się. To Marta stała za mną.

- Miluś? Czy zrobiłyśmy coś złego zabierając te rzeczy?

- Nie, przecież one tak jakby też trochę należą do nas a poza tym przecież oddałyśmy je.

Patrzyła na mnie z takim skupieniem, że aż poczułam jej strach i wyrzuty sumienia.

- Chodź, mama zrobiła galaretkę. Zjemy na podwieczorek.

 

Lato zbliżało się już ku końcowi. Słońce nie świeciło już tak mocno, a wiatr gdy się zrywał, był o wiele chłodniejszy niż tydzień, czy dwa temu. Dzisiaj nie padało i kusiło mnie mocno, aby wymknąć się na dwór. Zakaz wychodzenia bez opieki wydał mi się zbyt surowy.

- Nie - Marta stanowczo zaprotestowała na moją propozycję spaceru.

- Tylko do domu starej Jabłońskiej i z powrotem, proszę...

- Nie.

- To sama pójdę - oburzyłam się.

- Nie! Nie możesz! Powiem mamie! Zobaczysz jak ci się sięgnie - krzyczała na mnie.

Popatrzyłam na nią ze złością.

- Zdrajczyni - wysyczałam i obrażona uciekłam do pokoju. Rzuciłam się na łóżko, ukryłam twarz w poduszce.

Co za świat? Wszystko w nim nie tak. Mama zamiast córek woli okresowych wujaszków. Tatuś... Nie wiadomo czy żyje czy nie żyje. Na dwór wyjść nie można. Ja jestem brzydką maszkarą, ale co najgorsze moja ukochana siostra okazała się być zdrajczynią.

Po raz pierwszy tego lata popłakałam się wyrzucając z siebie rozterki ostatnich tygodni. Płakałam nad sobą i nad Martą. Płakałam nad mamą i tatą. Płakałam nad wszystkim co ostatnio się działo.

Głaskanie po głowie przerwało mój akt rozpaczy.

Wiedziałam, że przyjdzie.

Położyła się koło mnie i przytuliła.

- Pamiętasz? - wyszeptała mi ucha - Pamiętasz jak bawiłyśmy się w "Ecie, pecie, gdzie jedziecie"? - ścierała moje łzy, rozsmarowując mi je po twarzy. - Nie płacz Milenko. Masz mnie. Zawsze będziesz miała...

Wtuliłyśmy się w siebie mocno.

- Muszę wysmarkać nos... - powiedziałam po chwili zduszonym głosem - i odechciało mi się już spaceru.

 

Przez kilka dni było spokojnie. Zachowywałyśmy się bardzo grzecznie, a mama wynagradzała to czasem wspólnie spędzanym. Bawiliśmy się w czwórkę wraz z wujaszkiem Sławkiem w gry, zgadywanki, szarady. To jedyny czas w naszym dzieciństwie, gdy delektowałyśmy się z Martą smakiem prawdziwej rodziny.

Sielankę przerwali nieoczekiwani goście.

Byłyśmy wtedy same w trójkę, gdy pod dom zajechał elegancki, biały samochód. Nie pamiętam, a może nawet nie wiem, jakiej był marki, to zresztą nieważne. Ważne, że pojawienie się takiego auta w naszej wiosce to wydarzenie, które komentowane jest jeszcze przez wiele tygodni.

Właśnie z takiego samochodu wysiadło dwoje ludzi i zapukało do naszych drzwi. Podbiegłyśmy otworzyć, ale uprzedziła nas mama. Rozwarła je szeroko i zbladła. Przed nami stała para starszych ludzi. On niezbyt wysoki, siwy z sumiastym wąsem, ona - szczupła, ubrana niezwykle elegancko, z zaczesanymi w kok kasztanowymi włosami.

- Dzień dobry Barbaro - odezwała się kobieta - poznajesz nas?

Mama odpowiedziała nienaturalnie ugrzecznionym głosem.

- Tak, poznaję ale jestem bardzo zaskoczona....

- No tak... - uśmiechnęła się starsza pani - to całkiem zrozumiałe... Wpuścisz nas, czy będziemy tak konwersować w progu?

- Proszę... Wejdźcie. Tam na wprost - mama wskazała w kierunku kuchni.

My też wycofałyśmy się do tamtego pomieszczenia.

- Kto to? - wyszeptała Marta.

Wzruszyłam ramiona. Niby skąd mam wiedzieć? A zresztą pewnie i tak zaraz się wyjaśni.

Weszli zaraz za nami, mama zapraszająco wskazała krzesła przy stole.

- Proszę usiąść. Coś do picia?

- Tak, poproszę herbatę - odezwał się po raz pierwszy mężczyzna.

Kobieta przyglądała się bacznie mi i Marcie. Nawet gdy siadała nie spuszczała z nas wzroku.

- Dzień dobry dziewczynki - zagadnęła nas.

- One nie mają pojęcia kim jesteśmy, prawda - zwróciła się do mamy.

- Nie, bo niby skąd mają wiedzieć, przecież nigdy się nimi nie interesowaliście - teraz ton mamy był bardzo zgryźliwy.

- Oj, nie do końca to prawda, ale nie chcę zaczynać naszego spotkania od sprzeczki - pani z kokiem uśmiechała się promiennie, jednak ten uśmiech nie spodobał mi się - raczej prosiłabym cię, abyś nas sobie przedstawiła, chociaż akurat ja wiem, że macie na imię Milena i Marta - teraz zwróciła się do nas.

Mama podeszła tak, aby ująć za ramię mnie i siostrę.

- Dziewczynki to wasi dziadkowie.  Od tatusia - powiedziała.

Marta aż otworzyła buzię ze zdziwienia, ja też nie kryłam zaskoczenia. Nigdy, przez całe nasze życie dziadkowie nie odezwali się do nas, nie napisali listu, nie zaprosili, nie przysłali prezentu, praktycznie nie istnieli dla nas. A teraz wkroczyli z uśmiechem w nasze życie i rozsiedli się w kuchni.

- Tak, jestem waszą babcią. Czy wiecie jak mam na imię?

Nie pamiętałam, a po prawdzie to nawet nie wiedziałam. Spojrzałam pytająco na Martę, zaprzeczyła ruchem głowy.

- Widzę, że nie - kobieta popatrzyła na mamę z politowaniem nie przestają się uśmiechać - nazywam się Karolina Miśkiewicz, a to mój mąż, a wasz dziadek Bronisław Miśkiewicz. Tak, jak wspomniała wasza mama jesteśmy rodzicami waszego ojca. Faktycznie, przyznaję, że karygodnie zaniedbaliśmy kontakty i chcielibyśmy przeprosić za to - tu zwróciła się do mnie i Marty - i prosić, abyście dały nam szansę na naprawę. Ty jesteś Milenka, prawda?

Skinęłam głową.

- Podejdź proszę... No nie bój się, nie gryziemy z dziadkiem przecież.

Mama stanęła pomiędzy nami.

- Wydaje mi się, że najpierw powinniście państwo ze mną porozmawiać, zanim zaczniecie odnawiać jakiekolwiek kontakty... i to na osobności! - mama powiedziała to podniesionym tonem.

- Oczywiście... jak uważasz Basiu. W żadnym wypadku nie chcemy wnosić zarzewia konfliktu do tego domu, prawda Bronku? - odwróciła się w kierunku męża.

Ten skinął potakująco głową.

- Dziewczynki, idźcie na podwórko - zarządziła mama.

Wyszłyśmy, ale bez zbędnych słów - wymieniając spojrzenia, wiedziałyśmy już co zrobimy. Podbiegłyśmy za dom, do ogrodu, gdzie znajdowało się okno kuchenne, które przez większość lata było uchylone i dzięki temu mogłyśmy słyszeć rozmowę dorosłych. Przykucnęłyśmy za rosnącymi pod oknem krzakami porzeczek i wsłuchałyśmy się, tak aby nie uronić ani jednego słowa.

- Macie niezły tupet tak sobie tutaj przyjeżdżając bez uprzedzenia i jak gdyby nigdy nic burzyć ład mojego domu!

- Doprawdy? Uważasz, że masz tutaj porządek? Zresztą, nieważne... nie mamy zamiaru cię atakować. Jednak nawet ty musisz wiedzieć, że jako dziadkowie bliźniaczek posiadamy pełne prawo aby widywać się z nimi i mamy zamiar z tego korzystać. Chcemy jak najlepiej dla dziewczynek.

- Tak? Jak najlepiej? A gdzie do cholery byliście przez te wszystkie lata? Jakoś nie pamiętam, aby którekolwiek z was pomogło mi kiedykolwiek! Nie pamiętam abyście…

- Dobrze, już dobrze - przerwała jej kobieta - przecież, przyznałam, że popełniliśmy błąd zrywając więź z wnuczkami. Przepraszamy i chcemy to dziewczynkom wynagrodzić.

- Niby jak? Tym, że wasz drugi syn pisze oszczercze pozwy?

- Oszczercze? Zaprzeczysz, że utrzymywałaś kontakty seksualne z obydwoma moimi synami?

- Ojcem dziewczynek jest Marek!

- Doprawdy? Skąd ta pewność Basiu? Z tego co dowiedziałam się od moich chłopców, w okresie gdy zaszłaś w ciążę sypiałaś z jednym i drugim. Maciek ma pełne prawo domniemywać...

- A pani to pewnie pod łóżkiem leżała i notowała, który i ile razy, co? - Mama krzyczała nie zważając na nic - Wynocha! Wynocha mi stąd!

- Wyrzucasz nas? Może jeszcze oblejesz nas wrzątkiem?

- Uspokójcie się - odezwał się mężczyzna, jego głos brzmiał spokojnie i smutno - proszę, obie się uspokójcie.

Na chwilę zapadła cisza. Marta chwyciła mnie za rękę, jej dłoń była spocona.

- Basiu - podjął dziadek - masz rację, że okazujesz irytację, a ty Karolino, proszę nie prowokuj jej niepotrzebnie...

Słychać było mruczenie pod nosem starszej pani, jednak nic już nie powiedziała, mama też milczała, mężczyzna kontynuował.

- Zdajemy sobie w pełni sprawę, że na naszych relacjach ciąży przeszłość i że zarówno ty i my mamy wobec siebie wiele wyrzutów i zastrzeżeń, jednak nasza wizyta ma właśnie na celu poradzenie sobie z tym i odszukaniem takiej drogi, która przyniesie największe korzyści dla bliźniaczek. Jeśli dasz nam szansę na odnowienie więzi postaramy się ją w pełni wykorzystać. Chcemy cię prosić, tak prosić, abyś nie odrzucała naszej propozycji i pozwoliła na kontakty z dziewczynkami. Przyjechaliśmy tutaj niezapowiedziani i to nic dziwnego, że mogłaś poczuć się zaskoczona i niezadowolona. Jednak bardzo cię proszę, namyśl się, rozważ w spokoju to co powiedziałem, a my wrócimy jutro. Zatrzymaliśmy się w miasteczku... Uwierz... Chcemy dobrze dla bliźniaczek i ciebie...

Mama wciąż milczała. Odezwała się babcia.

- Przepraszam Basiu. Pozwól mi chociaż porozmawiać z wnuczkami... Proszę... są takie podobne do moich chłopców - rozpłakała się.

- Jutro o szóstej wieczorem, ani minuty wcześniej i niczego nie obiecuję - powiedziała twardo mama.

- Dziękuję - wykrzyknęła babcia głosem wciąż pełnym łez.

- Dziękuję, będziemy tak jak powiedziałaś - spokojnie odpowiedział dziadek.

Słyszałyśmy przesuwanie krzeseł i odgłosy towarzyszące wychodzeniu, jednak nie ruszyłyśmy się i nie opuściłyśmy naszej kryjówki.

Popatrzyłam na Martę, siedziała przykucnięta z pochyloną głową, a jej twarz ukryła się za zasłoną włosów. Dotknęłam blizny na policzku.

Co znaczyła uwaga o oblewaniu wrzątkiem?


Marta i ja (część 5)

Zbyt wiele zagadek, jak dla dwóch małych dziewczynek, pojawiło się tamtego lata. Wymyślałyśmy z Martą przeróżne pokręcone hipotezy i wyprowadzałyśmy z nich niewiarygodne i tajemnicze historie. Raz nawet posunęłyśmy się do teorii o porwaniu nas przez mamę od prawdziwych rodziców. Jednak potem skruszone wyznałyśmy sobie, że to najgłupsza rzecz, jaka mogła przyjść nam do głowy.

Mama od kilku dni chodziła nerwowa, bo obecny okresowy wujaszek nie pojawiał się ani na specjalnie przygotowywanych dla niego obiadach, ani po nich, ani też wieczorami. Ona sama od tamtej kolacji nie wracała do tematu naszego taty i tajemnic przeszłości. Unikała rozmów z nami i zamykając się praktycznie, co dnia w swoim pokoju, słuchała godzinami, puszczanych z adaptera, smutnych i tęsknych piosenek. Szczególnie upodobała sobie jedną i powtarzała ją nieustannie do znudzenia, aż razem z Martą znałyśmy ją na pamięć i nuciłyśmy wtórując piosenkarzowi. Nawet i dzisiaj potrafię zaśpiewać tę piosenkę, choć wciąż nie wiem jaki to wykonawca.

„Z tobą, tylko z tobą jestem szczery, jestem sobą,

Tobie, tylko tobie bez wahania wszystko powiem,

Dzięki tobie błękit nieba widzę jak za dawnych dni,

I nic więcej mi nie trzeba, nie potrzeba więcej nic.”


- Żeby tylko nie przyszło jej do głowy oglądać stare zdjęcia - podzieliłam się z siostrą swoimi obawami, gdy kolejny wieczór siedziałyśmy same w kuchni, zajadając się malinami zebranymi z rana, z krzaków gęsto porastających okolice naszego ulubionego kąpieliska.

- Eeee, nie. Raczej przymierza sukienki, pije wino i popłakuje przed lustrem.

- Aleś wymyśliła....

- Nie wymyśliłam, podejrzałam. Wczoraj tak było i dzisiaj pewnie też bo widziałam jak chowała dwa wina, co je przyniosła ze sklepu. O co zakład, że teraz jest już tylko jedno?

Skrzywiłam się niedowierzająco.

- Patrz. – Wstała i podeszła do kredensu, wyjmując z szafki na dole butelkę z żółtą etykietką.

- Mistella. – Przeczytała wolno.

- Ładnie. Jak nie wino  – zdziwiłam się – a imię jakiejś zaczarowanej księżniczki.

- Pusta. – Obwieściła z triumfem. – Widzisz, miałam rację; pije i płacze.

- No i słucha wciąż tych samych płyt – dodałam, bo znów popłynęły słowa piosenki.

„Nikt nie wyczyta z mojej twarzy, o czym rozmyślam, o czym marzę…”

Cokolwiek jednak mama robiła, nie pojawiała się wieczorami ani w kuchni, ani w naszym pokoju. Same przygotowywałyśmy sobie kolację, same myłyśmy się i grzecznie kładłyśmy się do łóżka.

- Czy tej nocy też ktoś pukał do okna? - Marta pokpiwała ze mnie.

Nie odpowiedziałam, tylko popatrzyłam na nią z wyrzutem.

- No co? Pytam poważnie.

Milczałam.

- Ej no, Miluś? No, nie bocz już się tak.  No dobra, głupio zażartowałam. Przepraszam. Wiesz przecież, że cię kocham.

Przytuliłyśmy się do siebie. Czułam jej oddech na mojej brzydkiej twarzy, czułam bicie jej serca i chłonęłam ciepło, jakie płynęło z jej drobnego ciała. Uspokoiłam się. Usnęłam w przeświadczeniu, że cokolwiek się zdarzy, ja z Martą pozostaniemy już na zawsze nierozłączne.

 

Jednego dnia pojawił się okresowy wujaszek. Uśmiechnięty, elegancki, pachnący i pełen skruchy szybko uzyskał mamy przebaczenie. Być może miał dobre wymówki, ale zapewne wiele  pomogły róże i flakonik perfum. Dla mnie i Marty też przywiózł prezenty. Mama zawołała nas do kuchni, gdzie krzątała się przygotowując posiłek dla swojego ukochanego.

- Milena, Marta! Nie uwierzycie! No chodźcie! Patrzcie jaka niespodzianka! Sławek coś dla was ma. No dalej, śmiało! Podejdźcie i podziękujcie, jak przystało dobrze wychowanym dziewczynkom.

Okresowy wujaszek stał zakłopotany ale i szczerze uśmiechnięty.

- Nie... Daj spokój. Nie muszą dziękować, to przecież takie tam... Nic wielkiego. Nie trzeba żadnych tam ceregieli.

- Jak to nie muszą? - oburzyła się mama - Właśnie, że muszą! Tak je wychowuję, że za okazaną im dobroć powinny podziękować. Marta! Milena! No dalej, ruszcie się i pokażcie, że nie na darmo urywam sobie rękawy ucząc was zasad dobrego zachowania.

Coś we mnie siedziało i nadal zresztą siedzi, że gdy ktoś w taki sposób przymusza mnie do czegoś, co normalnie mogłabym zrobić bez problemu, to zapieram się jak osioł. Spuściłam więc głowę i milcząc stałam bez ruchu na środku kuchni.

Uratowała mnie Marta, dotknęła uspokajająco ramienia i ruszyła w kierunku Sławka. Podał jej przepiękną skakankę z malowanymi w kwiatki rączkami.

- Dziękuję - wyszeptała moja siostra. - Przepiękna. A co masz wujaszku dla Milenki?

- Niech sama odbierze swój prezent - uśmiechnął się do mnie zachęcająco i wyciągnął rękę w moją stronę.

- Podejdź Milenko, nie bój się... Zobacz co mam dla ciebie.

Zrobiłam krok w jego kierunku i znów coś się we mnie zacięło. Nie mogłam się przemóc by pójść dalej. Mama podbiegła do mnie, szarpnęła za ramię i popchnęła w kierunku wujaszka.

- No idźże... - wysyczała przez zęby - jesteś równie uparta jak twój...

Tu opamiętała się i zakryła usta ręką. Wujaszek wstał z krzesła, podszedł do mnie, delikatnie odsunął stojącą między nami mamę i zrobił najdziwniejszą i najpiękniejszą rzecz, jaką dorosły mógł zrobić dla takiego dziecka jak ja. Uklęknął przede mną na podłodze, tak aby jego twarz znalazła się na poziomie mojej. Uniosłam lekko oczy, była bardzo blisko mnie, widziałam swoje odbicie w jego źrenicach.

Teraz widzi jaki wstrętny jest mój policzek.

Jednak nie odsunęłam się, ani nie zakryłam twarzy. Popatrzyłam prosto w oczy, a on uśmiechając się pogłaskał mnie delikatnie po bliźnie. To chyba pierwszy dotyk obcej osoby na mojej twarzy, jaki w życiu doświadczyłam. Stałam jak oczarowana.

- Popatrz co mam dla ciebie, moja mała artystko - powiedział tak cicho, że usłyszałam go tylko ja i ruchem głowy wskazał na swoją drugą rękę.

Spojrzałam we wskazanym kierunku, trzymał pudełko farb. To były akwarele. Metalowa, biała kasetka z wymalowaną na wieczku tęczą.

- Weź Miluś - odezwała się głośno Marta.

- Weź Miluś - powtórzył jak echo wujaszek.

Wzięłam i choć z radości miałam ochotę go wycałować, wymamrotałam jedynie: "dziękuję", odwróciłam się i wybiegłam z kuchni. Usłyszałam jeszcze, pełen dezaprobaty, pomruk mamy:

- Dzikus.

Uciekłam przed dom ściskając mocno pudełko z farbkami. Usiadłam na ławeczce. Czułam jak palą mnie policzki, a serce tłucze się jak oszalałe.

- Skąd ta radość Mileno - spytałam samą siebie - Z podarunku,  czy też dlatego, że cię pogłaskał bez obrzydzenia?


Marta i ja (część 4)

Tego wieczoru jadłyśmy kolację we trzy, ja z Martą - przebrane już w koszulki nocne, wykąpane, z ulizanymi włoskami i mama, w eleganckiej sukience i makijażu, jakby gdzieś jeszcze miała zamiar się wybrać. W całym domu panowała cisza. Wpatrywałam się światło lampy stojącej w rogu pokoju. Przez klosz przebijał cień natrętnej ćmy usiłującej za cenę życia zbliżyć się do żarówki. Patrzyłam jak trzepocze skrzydłami, jak namolnie przybliża się i oddala od celu, który w końcu i tak przyniesie jej śmierć.
Przecież to musi ją boleć. Po co więc tak uparcie chce dotknąć światła?
Zmrużyłam oczy i...
- Mamo, jak na prawdę umarł nasz tatuś?
Ręka mamy, z kawałkiem chleba, którą uniosła w kierunku ust, zamarła w pół drogi. Ona sama patrzyła osłupiała na mnie, a w jej oczach wyraźnie widziałam prócz zaskoczenia iskrę strachu i... nienawiści?
Marta również zastygła. Siedziałyśmy tak chwilę w bezruchu i napięciu, aż mama odłożyła kanapkę na talerz, zakryła twarz dłońmi i zaniosła się płaczem.
- Widzisz głupia co narobiłaś? - syknęła mi do ucha Marta.
Nie odpowiedziałam, wpatrywałam się uporczywie w teatr cieni za kloszem lampy i cierpliwie czekałam na odpowiedź.
Proszę, mamusiu, proszę. Ten jeden raz powiedz prawdę...
- Mamo? - zapytała cicho Marta - źle się czujesz?
Mama westchnęła przeciągle, opuściła ręce, otarła łzy. Na jej policzkach czarne smugi tuszu rozłożyły się w dziwny wzór. Przekrzywiłam głowę próbując dostrzec w nich jakiś sens.
- Dobrze... Jesteście już chyba wystarczająco duże, by zrozumieć.
Znów westchnęła. Czekałam. Czułam, że z podniecenia zaczynają pocić mi się dłonie.
- Ze śmiercią taty związana jest tajemnicza historia i... ja sama nie wszystko w niej pojmuję.
Umilkła.
Gdzieś w oddali zaczął ujadać pies. Poznałam to szczególne, ochrypłe szczekanie, to Brutus starej Jabłońskiej.
Mama znów zaszlochała i otarła łzy kantem dłoni. Marta wstała od stołu, podeszła do niej i zaczęła głaskać uspokajająco po włosach. Podziałało.
- Zacznę od początku. Waszego tatę poznałam na zabawie, takiej tam, zwykłej, wiejskiej potańcówce. Miałam wtedy dziewiętnaście lat i byłam śliczna. Prawie taka jak wy dzisiaj.
Chyba nie jak ja, przemknęło mi przez myśl.
- On przyjechał na wakacje, do kuzyna. Wciąż pamiętam tamten wieczór, pamiętam w co był ubrany, co mówił, jak patrzył się na mnie - uśmiechnęła się leciutko do wspomnień.
- Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wtedy, po zabawie odprowadził mnie do domu i zapytał czy będziemy mogli się spotykać. - Umilkła na chwilę. - A potem to już całe wakacje, dzień w dzień byliśmy razem. Aż się lato się skończyło. Wyjechał... pisaliśmy, czasem dzwoniliśmy. Wierzyłam, że wróci po mnie i zabierze do miasta, do siebie. Obiecał. No i przecież, pojawiłyście się wy... Studencik - mówił o nim mój tato. Studencik ma takie dziewczyny jak ty na pęczki i kopniaka się od niego jedynie doczekasz...
Znów przerwała i zamyśliła się.
- Ale się mylił, bo wrócił. Tylko, że nie zabrał mnie... nas, do miasta, raczej sam stamtąd uciekł. Przeprowadziliśmy się do domu babci. Ciężkie to były dni, trudne... choć kochaliśmy się z Markiem, waszym tatą ogromnie... I was kochaliśmy oczywiście. Byłyście naszym szczęściem... A potem... No cóż... - skrzywiła się - Marek musiał jakoś zapracować na rodzinę. Wzięli go na drwala do wyrębu lasu. Drwal. On! On który znał całą historię świata, który recytował wiersze z pamięci, który mówił obcymi językami, on musiał w taki sposób zarabiać. A to wszystko przez... przeze mnie...
Pies Jabłońskiej nie przestawał ujadać.
Głupi Brutus, co go ugryzło?
Mama znów podjęła opowieść.
- W tamten dzień zajęta byłam praniem pieluch a was oddałam pod opiekę babci i wtedy przyszedł on... Wiedziałam, że to oznacza coś strasznego. Patrzył na mnie i nie mógł słowa wydusić... mojego ukochanego, waszego tatę,  przygniotło drzewo.
Teraz rozpłakała się na dobre. Znów zakryła twarz. Słowa padały za dłoni.
Kto przyszedł?
- W momencie, gdy on stracił życie, ja pochylałam się nad obsranymi pieluszkami. Nikt mi nigdy nie powiedział jak do tego doszło. Mówią, że nikt nie widział momentu wypadku... On też tak mówił... ale ja nie wierzę...
On? Jaki on?
Szlochała rozpaczliwie, a ja patrzyłam bezradnie. Chciałabym jej pomóc, jednak nie umiałam się przemóc, aby tak jak Marta podejść do niej i uspokajająco całować włosy i szeptać ciepłe dobre słowa:
- Mamusiu, nie płacz proszę... Nie płacz. Kocham cię mamusiu.
Siedziałam milcząc, wciąż wpatrując się w lampę w rogu pokoju. Nie widziałam już cienia ćmy, rozpaczliwie usiłującej zbliżyć się do źródła światła. Dotarła do celu.
Kto taki opowiedział ci o śmierci taty? Dlaczego znów kłamiesz mamusiu? Dlaczego nie ma w tej opowieści ani słowa o jego bracie bliźniaku?
Mama podniosła się z krzesła.
- Wystarczy na dziś - powiedziała twardym tonem - rozbolała mnie głowa, muszę się położyć.
Tusz z rzęs nie tworzył już fantazyjnych wzorów na jej policzkach, jedynie szare rozmazane smugi.
Pies Jabłońskiej ucichł. Mama wyszła, a Marta za nią. Zostałam sama. Wstałam, podeszłam do lampy, dotknęłam palcem klosza.
Biedna mała ćmo. Po co ci to było?

Następnego ranka Marta zaatakowała mnie.
- Jak mogłaś? Jesteś wstrętna! I nawet jej nie pogłaskałaś, nie pocałowałaś!
Spuściłam głowę czekając, aż się uspokoi i wykrzyczy.
- Nie wierzę w jej opowieść, to kolejna bajka... - wyszeptałam.
- Ona nie kłamała - krzyczała na mnie siostra - płakała przecież!
- Może nie kłamała, ale coś ukrywa. Martuś, ani słowem nie wspomniała o tym, że tato miał brata, a przecież na tamtych zdjęciach...
- Może to nie był brat taty - Marcie trudno było powątpiewać w brak szczerości u mamy.
- To niby kto? Święty Mikołaj?
- Dlaczego jej się o to nie spytałaś?
- Nie wiem. Chyba dlatego, że znów wymyśliłaby jakąś opowieść. Musimy same odnaleźć prawdę o tatusiu... o nas.
- Niby jak?
- Zdjęcia z szafy w sypialni i te zapisane kartki. Może one odkryją tajemnicę?
- Mama ma wolne i mówiła, że wujaszek dziś do nas nie przyjedzie, więc pewnie będzie siedzieć u siebie w pokoju.
- To wyciągnij ją gdzieś.
- Ja?
- No ty. Poproś ją o spacer. Idźcie do lasu, do wsi, do sklepu, gdziekolwiek.
- Ale jak...?
- Dasz radę - przerwałam jej - zabierz ją stąd na godzinę, nawet na pół wystarczy. Odszukam te zdjęcia i listy.
Marta skinęła głową. Znów byłyśmy ze sobą bardzo blisko.

Mama nie chciała wyjść, jednak na usilne prośby Marty uległa i zgodziła się na krótki spacer.
- A ty Milenko? Nie pójdziesz z nami?
- Nie mamusiu. Chcę porysować sobie.
- Możesz przecież później, razem z siostrą.
- Nie mamuś. Zawsze z Martą kłócimy się o złotą kredkę, a tak jak ona pójdzie, to będę mogła rysować do woli. Wymyśliłam sobie fajną suknię dla królewny.
- No dobrze - mama spasowała i zaraz po obiedzie obie z Martą wyszły.

Popędziłam do zakazanej sypialni. Pachniało konwaliowymi perfumami. Przez chwilę stałam wchłaniając ten zapach, ale zaraz otrząsnęłam się i zabrałam za poszukiwania. Pudła ze zdjęciami wciąż stały na dnie czeczotowej szafy. Drżącymi rękoma przekładałam kolejne wycinki, gazety, zdjęcia.
Gdzie jesteś kopertko? Gdzie jesteś kochana? - podśpiewywałam - Nie ukrywaj się przed Milenką... Jest!
Biała koperta bez adresata. Odłożyłam ją na bok i pospiesznie zaczęłam sprzątać bałagan. Ułożyłam wszystko na swoim miejscu, zamknęłam szafę, podniosłam cenny przedmiot i wybiegłam z sypialni. Ręce znów miałam spocone z ekscytacji i aby nie pobrudzić koperty poszłam je najpierw umyć. Czułam się jakoś tak uroczyście. Usiadłam na łóżku z naszym pokoju i wyjęłam fotografie. Najpierw przyglądałam się mamusi w białej sukience. Była prześliczna jak jakaś aktorka i uśmiechała się najpiękniej na świecie. Poczułam dumę, że to moja mama. Młodzi mężczyźni, stojący po obu jej stronach, mieli bujne czupryny i śmiali się pokazując szeregi równych, białych zębów. Jeden z nich trzymał rękę na ramieniu mamy.
To tata?.
Drugi ręce założył przed sobą, a jedną z nóg wysunął do przodu.
Wujek?
Ciekawe kto zrobił to zdjęcie? Patrzyłam na nie jeszcze chwilę i chłonęłam bijące z niego ciepło letniego dnia i uśmiechów młodych ludzi.
Druga fotografia była trochę niewyraźna. W nieznanym mi pokoju siedzieli na tapczanie dwaj mężczyźni. Ci sami, co na zdjęciu znad rzeki. Tylko, że teraz nie szczerzyli już zębów, a uśmiechali się lekko. Właściwie uśmiechał się jeden z nich, usta drugiego wyginały się w dziwnym grymasie.
Który z was to tatuś?
Ten z prawej, ten uśmiechający się obejmował małe dziecko. Czy to ja, czy Marta? Przyglądałam się w skupieniu dziewczynce na jego kolanach. Pucołowata, prawie łysa, ubrana w śmieszną sukienkę zrobioną na drutach, miała bardzo poważną minę. Przesunęłam wzrok na drugą dziewczynkę. Podobnie odziana, równie tłuściutka i pozbawiona włosów co siostra, minę miała jednak pogodniejszą. W zaciśniętej piąstce trzymała zabawkę w kształcie kółka.
To Marta, zadecydowałam w myślach.
Dzieci miały około roku. Jeszcze raz przyjrzałam się poważniejszej siostrzyczce. Tak, to ja. Coś mi tu jednak nie pasowało.
Odłożyłam fotografię i sięgnęłam po kartki. Zapisane były różnymi charakterami pisma, pierwsza, na papierze w kratkę zawierała krótki tekst, a litery były równe i uporządkowane.
Pragnę poinformować, że...
Wzięłam do ręki drugą. Tekst dłuższy, litery nierówne i jakby pisane w pośpiechu.
Ukochana moja...
Pospiesz się, zaraz wrócą - poganiałam samą siebie. Wróciłam do krótszego.
Pragnę poinformować, że w zaistniałej sytuacji mam prawo podejrzewać, iż ojcostwo dla bliźniaczek stoi pod znakiem zapytania, a co za tym idzie poczynić stosowne kroki zmierzające w kierunku ustalenia...
Nie rozumiałam poszczególnych słów, jednak sens listu docierał do mnie i sprawiał, że zaczęłam popadać w lekką panikę.
Kto napisał ten list? Co ma znaczyć :"ojcostwo dla bliźniczek stoi pod znakiem zapytania"?
Podpisany był inicjałami: K. M. Nic mi one nie mówiły.
Szybko... szybko! Może ten drugi coś wyjaśni?
Ukochana moja. Tyle dni i nocy już minęło od kiedy ostatni raz czułem Twój oddech na ustach. Każdą godzinę oddalającą mnie od tamtych chwil można nazwać pustą...."
Przebiegłam wzrokiem linijki wypełnione czułymi wyznaniami miłości i tęsknoty.
...nasze córeczki...
Stop.
To jeszcze tylko kilka dni, gdy wezmę w ramiona Ciebie i nasze córeczki. Masz rację, dawno już powinienem pójść własną ścieżką, a nie taką jaką wyznacza mi rodzina, zresztą teraz moja rodzina to Wy. Jestem winny Wam miłość i opiekę. Nie wierzę w żadne plotki czy pomówienia. Swojej decyzji nie konsultowałem z nikim, nawet Maćkiem i tylko Tobie właśnie..."
Skrzypienie drzwi i głosy. Marta podniesionym tonem wykrzykiwała:
- Wróciłyśmy! Milena, gdzie jesteś?
Szybko pozbierałam w kupkę listy i zdjęcia, włożyłam je drżącą ręką do koperty i ukryłam w szufladzie biurka. Wybiegłam z pokoju.
- Jestem!
- Patrz Miluś co znalazłam.
Marta trzymała przed sobą dorodnego koźlaka.
- Niezłą sztuka - pokiwałam z uznaniem głową.
Mama zdejmowała buty i schylała się w poszukiwaniu kapci.
- Pokaż Milenko jak ci ta złota sukienka wyszła?
- Jaka sukienka? - zdziwiłam się.
- No, miałaś rysować królewnę w złotej sukience - mama spojrzała na mnie badawczo.
- Aaa tak, ale... ale kredka gdzieś się zapodziała i nie mogłam jej znaleźć...
- Ty gapo - Marta przyszła mi z pomocą - mówiłam ci, że schowałam ją do tego żółtego pudełka na biurku. Gapa jesteś! A teraz to ja ją wezmę, bo mam pomysł na fajny rysunek.

Mama pokiwała głową z dezaprobatą, ale podreptała do kuchni zapominając za chwilę o zamieszaniu z kredką.
Podziękowałam siostrze spojrzeniem, odpowiedziała pytająco, ale pokręciłam głową. Nie teraz, później.
Dopiero wieczorem, gdy leżałyśmy w łóżku zdałam jej relację z poszukiwań.
- Pokaż te listy.
- Nie Martuś. Mama może wejść. Lepiej jutro, jak pójdzie do pracy.
- Proszę - nalegała - pokaż choć tylko to zdjęcie z nami.
Sięgnęłam do szuflady i wydobyłam je. Marta usiadła na łóżku i z namaszczeniem wyjęła z mojej ręki fotografię. Długo patrzyła na nią bez słów, prawie nie oddychając.
- Pospiesz się - syknęłam - mama może wejść...
Uniosła głowę.
- Widzisz to? - pokazała palcem na jedną z dziewczynek.
- Co? To chyba ja.
- Tak, ale przypatrz się jednej i drugiej.
- No, jedna się uśmiecha... Pasuje bardziej do ciebie... a...
- Nie, Marta, popatrz...
Teraz dopiero dotarło do mnie, żadna z bliźniaczek nie miała blizny na policzku.

Marta i ja (część 3)

Tamtego lata mama była niezmiernie szczęśliwa. Gdy zastanowię się nad wspomnieniami, to jak sięgam pamięcią, chyba nie widziałam jej bardziej rozpromienionej, niż właśnie tamtego lata. Układała włosy w ulubione fale, malowała usta na różowo przed wyjściem do pracy, śpiewała głośno przy zajęciach domowych i nawet gdy strofowała mnie czy Martę, robiła to łagodnie, pełna dziwnego, wewnętrznego spokoju.

Dziwne, ale my patrzyłyśmy na to z przestrachem. Tak, cieszyłyśmy się jej uśmiechem i dobrym humorem, ale zdawałyśmy sobie sprawę, co jest kołem napędowym maminego szczęścia. Co z tego, że teraz jest dobrze, skoro my już dobrze wiemy co będzie, gdy okresowy wujaszek zostawi nas, jak poprzednicy? W to, że odejdzie, nie wątpiłyśmy. Taka jest przecież kolej rzeczy i ład świata, że mamusia jest z nami, a z nią jej okresowi wujaszkowie - przychodzący i odchodzący. Bałyśmy się mamy z okresu "pomiędzy".

Sławek wbrew wątpliwościom zadomowił się u nas na dobre. Gdy wpadał "na obiad", zostawał nawet na dwa, trzy dni. Gdy wyjeżdżał, łapałyśmy się na tym, iż zaczynało go brakować nawet mi i Marcie.  O mamie, chyba nie trzeba mówić, że chodziła wtedy ze spuszczonym wzrokiem, zamykała się w pokoju słuchając w kółko tych samych, starych płyt, a nas traktowała jedynie jako obowiązek.

Sławek odnosił się do nas, sióstr, z sympatią. Grywaliśmy wieczorami w "chińczyka", oglądaliśmy filmy i co najważniejsze - rozmawialiśmy. To znaczy, głównie rozmowy toczyły się z Martą, bo ja siedziałam wpatrzona w kartkę papieru, próbując narysować coś sensownego i zapytana odpowiadałam monosylabami. Oczywiście, że chciałam siedzieć blisko niego, tak jak moja siostra, chciałam móc zasypywać go pytaniami, pokazywać swoje dzieła, dotykać ukradkiem jego ręki, ale nigdy nie odważyłam się. Przypatrywałam się uważnie, szukając oznak , czy budzę w nim obrzydzenie, niechęć, lub choćby ciekawość. Nie, nie zwracał na mnie szczególnej uwagi. Śmiał się i żartował z mamusią, droczył się z Martą, mnie jakby nie zauważał.

- Jak wyglądał nasz tata? - spytałam jednego wieczoru siostrę, gdy siedziałyśmy same w naszej sypialni.

- Pewnie normalnie.

- Jak to jest "normalnie"?

- Głupia, przecież wiesz.  A taty zdjęcia widziałaś nie raz.

- E nie.  Nie o takie coś mi chodzi. Zdjęcia to... rysunki. Ja chciałabym wiedzieć jak wyglądał nasz tata, gdy mówił, śmiał się, krzyczał. Gdy żył... – Zamyśliłam się i po chwili dodałam.- Zresztą, wcale tych zdjęć dużo nie ma. Dwa;  jedno z wojska i to z mamą nad rzeką, niewyraźne.

Teraz zadumałyśmy się obie. Faktycznie, wizerunek taty stworzyłyśmy sobie głównie dzięki opowieściom mamy. To ona opowiadała o tym co mówił, robił, jak wyglądał, czy był podobny do...

- Myślę, że nie - Marta odpowiedziała na moje niezadane pytanie.

- Dlaczego?

- Bo dlaczego miałby być taki jak on? Poza tym, nie zapominaj, nie może być podobny do żadnego z okresowych wujaszków. To tata.

Tak, miała rację. Zaczynam zachowywać się jak mama. Szukałam tatusia w innych mężczyznach.

Położyłyśmy się spać. Nie mogłam jednak zasnąć. Myślałam o zdjęciach, o opowiadaniach mamy, o Sławku. W pokoju zaległa cisza, słychać było spokojne, miarowe tykania zegara i oddech uśpionej Marty. Początkowo nie skojarzyłam tego dźwięku, zatopiona w myślach. Jednak po chwili dotarło do mnie, słyszałam pukanie do okna. Mieszkałyśmy w parterowym, samotnie stojącym domu, przy końcu wsi. Okna pokoju wychodziły na drogę prowadzącą do lasu. To była zwykła piaszczysta droga, nieoświetlona i wieczorami rzadko kto nią uczęszczał. Pukanie, choć niegłośne, było natarczywe i budziło we mnie przerażenie. Przestraszona potrząsnęłam Martę za ramię.

- Słyszysz? - wyszeptałam.

Zamruczała coś przez sen i swoim zwyczajem zarzuciła na mnie nogę. Stukanie nie ustawało.

- Marta - wychrypiałam. Ze strachu sparaliżowało mnie i zaschło mi w gardle. Okno osłonięte było pomarańczową, grubą zasłoną, która, wydawało mi się, lekko falowała, wzdymała się, jakby skrywając kogoś.

Kto może do nas pukać w środku nocy? Któż taki chowa się za zasłoną? Boże, czy okno jest otwarte? Nie... na szczęście nie. Ale co jeśli ten ktoś pchnie je i wejdzie? Czy to potwór, duch, wampir, wilkołak albo co gorsze... ktoś obcy?

- Marta obudź się - ze wszystkich sił próbowałam wyrwać się z odrętwienia i obudzić siostrę. Spała jak zabita.

- Marta błagam - wychrypiałam z wysiłkiem. Do oczu napłynęły łzy. Wciąż nie mogłam się poruszyć. Obezwładniająca panika odbierała mi siły - Marta...

Pukanie ustało. Nasłuchiwałam w napięciu, czy się powtórzy? Czy usłyszę kroki. Nasłuchiwałam całą sobą. Usłyszałam jednak tylko szmer deszczu. Rozpadało się. Wraz z uderzeniami kropli na szybie zniknęło moje odrętwienie, a łzy płynęły z oczu obfitą strugą. Teraz jednak były to łzy ulgi. Przytuliłam się z całych sił do Marty wciąż wytężając słuch. Cisza, tylko szmer deszczu. Zasnęłam.

 

Rano, obudziłam się pierwsza. Leżałam, próbując poukładać w głowie nocne wydarzenia, jednak w świetle poranka wciąż wydawały się straszliwe i tajemnicze, równie jak w ciemności. Może powinnam sprawdzić ślady pod oknem? Zaczęłam nasłuchiwać. Deszcz już nie padał. No tak, deszcz. Rozmył wszystko na ziemi.

Usłyszałam za ścianą krzątającą się przed wyjściem do pracy mamę. Odwróciłam się w stronę Marty, miała otwarte oczy i wpatrywała się we mnie. Uniosła się na łokciu, zbliżyła dłoń do mnie i pogładziła po poranionym policzku.

Opowiedziałam o nocnym koszmarze, o pukaniu, o paraliżującym strachu, łzach, o jej mocnym śnie. Słuchała z niedowierzaniem.

- A ja się nie obudziłam? Naprawdę? Jak to możliwe?

- Tak, to ciebie akurat dziwi, że się nie obudziłaś? A nie pukanie do okna? - powiedziałam z wyrzutem.

- ... bo pewnie śniło ci się to i tyle - skwitowała wstając z łóżka.

- Nie - wykrzyknęłam oburzona. Nie rozumiała mnie, nie wierzyła. Po raz pierwszy.

Rozmowę przerwało wejście Mamy.

- Mamo, Milenia mówi, że...

Spojrzałam na nią z wyrzutem. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam podzielić się nocną opowieścią z mamą. Marta zrozumiała.

- Tak? Co mówi? - spytała Mama w pośpiechu rozsuwając zasłony.

- A nic... Mówi, że się rozpycham i biję ją przez sen.

- Pewnie coś w tym jest - uśmiechnęła się w roztargnieniu – No! Ubierajcie się, lecę do pracy. Uporządkujcie pokój. Śniadanie macie na stole i… jestem już chyba spóźniona. Wstawajcie szybko, niech was jeszcze ucałuję...

Wyszła, właściwie prawie wybiegła. Zgrzyt łańcucha od jej roweru i zostałyśmy same w domu. To nic nowego, często tak bywało. Jednak dzisiaj podreptałam za Mamą do wyjścia i przekręciłam klucz w drzwiach wejściowych. Nie robiłam tego przedtem. Odwróciłam się, Marta stała za mną w koszuli nocnej, obserwując poczynania. Spojrzałam na nią, ale wzruszyła ramionami, skrzywiła usta i wróciła do naszego pokoju. Wciąż mi nie wierzyła.

Podreptałam do kuchni, na stole, na dwóch talerzykach stały kanapki zrobione przez mamusię. Usiadłam i sięgnęłam po jedną. Żułam ją powoli, nie czując prawie smaku.

Może ja faktycznie śniłam? Nie, jestem pewna, że nie. Marta musi mi uwierzyć. Musimy znaleźć rozwiązanie, bo przecież to może się powtórzyć. Ten ktoś przecież może...

Wstałam gwałtownie i pobiegłam do Marty. Gdy weszłam do sypialni, siedziała na łóżku, wciąż w nocnej koszulce. Usiadłam obok niej i milczałam.

- Jesteś pewna, że nie sen? - spytała po chwili.

- Jak amen w pacierzu.

- To kto w takim razie to mógł być?

- Tato - odpowiedziałam bez zastanowienia, wypowiadając pierwszą myśl jaka przyszła do głowy.

- Oszalałaś? Tato? Skąd tatuś? On przecież nie żyje.

- Jesteś pewna? – Teraz ja zadałam to pytanie.

Marta nie odpowiedziała, popatrzyła na mnie mrużąc oczy i zrozumiałam, że złamałam jedną z naszych zasad - wierzyć mamie lub choćby udawać, że się wierzy. Chciało mi się znów płakać, ale za nic nie życzyłam sobie, aby Marta zobaczyła moje łzy. Wyszłam z pokoju. W korytarzu panował przyjemny półmrok. Przytuliłam się policzkiem ze szramą do zimnej, pomalowanej farbą olejną ściany.

Czy to mi się jednak przyśniło i Marta ma rację? Nikt nie stał pod naszym oknem! Nie powinnam wątpić w mamusię. Kocha nas. Kocha przecież nas, a Sławek to tylko okresowy wujaszek, pójdzie sobie i znów wszystko wróci do normy. Jestem brzydka i zazdrosna. To ja jestem winna.

Do uczucia zimna dołączyła wilgoć.

Widziałam zdjęcia taty i nie mam powodu, żeby zwątpić w słowa mamy, że umarł. Tylko... Jak on umarł? Nie mogłam sobie przypomnieć tego z opowieści mamy. Wysilałam pamięć. Miał wypadek? Chorował? Umarł bo... umarł? Nic. Nic mi do głowy nie przychodziło.

- Milena? - usłyszałam szept Marty.

Odwróciłam się. Stała w drzwiach naszego pokoju.

- Chodź, przeszukamy pokój mamy. Może znajdziemy coś ciekawego?

Skinęłam z radością głową i otarłam wilgotne policzki.

I choć do pokoju weszłyśmy skradając się jak złodzieje nie czułam wyrzutów sumienia.

Marta skierowała się w stronę komody, w której mama trzymała różnorakie papiery, ja w stronę szafy, wiedząc że na jej dnie stoją dwa pudła ze zdjęciami, wykrojami i wycinkami z gazet. Miałyśmy surowo zakazane same w nich szperać.

- Nudy - oświadczyła Marta po piętnastu minutach przerzucania wnętrza szuflad - jakieś bzdurne papiery, których nie rozumiem ni w ząb. A ty co masz?

- Jeszcze nic, ale… chodź tu, zobacz. Pamiętasz to zdjęcie?

Pokazałam fotografię, na której stałyśmy z Martą przebrane za kowbojki. Włosy zaczesane w dwie kitki, dżinsowe spodnie, bluzki w kratkę, kamizelki i kapelusze z ogromnym rondem. Lubiłam to przebranie. Kapelusz ocieniał moją twarz i czułam się prawie ładna.

- Ale miałyśmy wtedy ubaw. Oblałam sokiem marchwiowym panią Wiolę z przedszkola, a ona skrzyczała za to ciebie.

Śmiałam się równie serdecznie z tej pomyłki co Marta. Miło było zostać wziętą za nią, nawet wtedy, gdy coś nabroiła.

Wciąż rozbawiona wyciągnęłam ze stosu zdjęć i wycinków kopertę. Biała, bez adresata, jednak pod palcami wyczułam, że coś w niej jest. Łatwo się otworzyła, była niezaklejona. Wyjęłam dwie zapisane odręcznie kartki i dwa zdjęcia. Na jednym z nich stała mama, bardzo młoda, dziewczyna jeszcze, w białej sukience w kwiatki, na ramiączkach. Po obu jej bokach dwaj chłopcy. Identyczni. Obaj wyglądali jak nasz tato. Zdjęcie zrobione zostało w letni dzień nad rzeką. Patrzyłam osłupiała. Tato? Tato miał brata bliźniaka. Tatuś i jego brat... Który z nich to on?

Marta wyrwała mi zdjęcie z rąk. Spojrzałam na drugą fotografię. Była jeszcze dziwniejsza i bardziej tajemnicza.

W pobliżu domu zaszczekał pies. Przestraszone i przepojone poczuciem winy, szybko schowałyśmy fotografie i kartki do koperty i rzuciłyśmy się do sprzątania bałaganu. Błyskawicznie pozbierałyśmy stos rozrzuconych szpargałów, na samo dno kartonu chowając tajemnicze znalezisko. Uprzątnęłyśmy sypialnię mamy, tak aby nie widać było śladów naszej bytności i wybiegłyśmy w panice. Wpadłyśmy do naszego pokoju i rzuciłyśmy się na łóżko.

Dlaczego nigdy nie powiedziała, że tatuś miał brata bliźniaka? Co się z nimi stało? Co kryły zapisane kartki? Dlaczego nigdy w opowieściach mamy nie pojawił się wujek? Bo brat taty to wujek. Nie wujaszek. Wujek.

Pytania kotłowały się w głowie. I najważniejsze...

- Co było na drugim? - spytała mnie siostra.

Zdążyłam rzucić tylko jedno spojrzenie na tamtą fotografię, nim wystraszyło nas szczekanie psa, ale wyryła mi się dokładnie w głowie. Ci sami chłopcy znad rzeki, siedzieli uśmiechnięci na wersalce w nieznanym mi pokoju  a każdy z nich trzymał, wystawiając z dumą przed siebie małą dziewczynkę.

Wiedziałam kim one były. To Marta i ja.


Marta i ja (część 2)

Wujaszek zadomowił się w naszym domu na dłużej. Któregoś dnia przy kolacji, spojrzał Marcie w oczy, mojego wzroku unikając i miękkim głosem zaproponował:
- A może będziecie mi mówić po imieniu, co? Sławek jestem.
- Nie, nie... - zaprotestowała mama - tak nie można. One nie powinny do dorosłej osoby zwracać się jak do kolegi.
- Niby dlaczego nie? - zdziwił się mężczyzna.
- To nie pedagogiczne - mama powiedziała to wolno i z namaszczeniem. Widać było, iż znajduje przyjemność  w roli strażniczki ładu i porządku.
- To może niech one się wypowiedzą? - zwrócił się do nas.
Marta milcząco spojrzała na mnie. Pytając lekko przechyliłam głowę w bok. Przymknęła powieki. Odwróciłam się w stronę dorosłych.
- Wolałybyśmy mówić na ciebie wujaszku.
- Wujaszku? - uniósł brwi - No dobrze... choć... staroświeckie to jakieś.
Mama uszczęśliwiona, że poszło po jej myśli, z uśmiechem pogłaskała mnie po włosach.
- Jakie plany na jutro?
- Chcemy z Martą iść na jagody.
- Dobry pomysł, świetny! Zrobiłabym pierogi z jagodami na obiad - rozentuzjazmowała się.
- Nie jadłeś kochanie nigdy takich pierogów - zwróciła się do Sławka - Ze śmietaną i z cukrem smakują... Mmm... Palce lizać.
- Chętnie, chętnie. Tyle, że rano muszę jechać, wrócę prawdopodobnie dopiero wieczorem.
- Nie ma sprawy, poczekamy z nimi do kolacji - zapał mamy nie malał.
- Jak chcesz maleńka, chociaż...
- Możemy już wstać od stołu - szczebiotanie dorosłych przerwała Marta.
- A tak, tak, możecie już iść do siebie - przyzwoliła nam.
Wychodząc słyszałyśmy ściszony dialog dorosłych.
- Nie boisz się je same posyłać do lasu?
- Ależ kochanie, czego tu się bać? Znają las jak własną kieszeń i nie pierwszy raz idą same. Nie ma strachu... drzewa krzywdy nie czynią. A  tutejsi ludzie są jeszcze mniej groźni od drzew.
- Jak uważasz, zapewne wiesz lepiej, choć gdyby to były moje...

Następnego ranka uzbrojone w metalowe kanki na mleko ruszyłyśmy w głąb lasu w poszukiwaniu granatowych, letnich owoców. Las pachniał poranną świeżością. W powietrzu wyczuwało się jeszcze nocny chłód i wilgoć, ale poranek zapowiadał, że dzień będzie pogodny i ciepły. Maszerowałyśmy ścieżką machając kankami i śpiewając na zmianę.
- Masz ładniejszy głos niż ja - zauważyła Marta.
- I co z tego? Liczy się twarz przecież.
- Nie... chyba nie... myślę, że głos też - zaprotestowała.
- Co ty tam wiesz? - odburknęłam.
Przez chwilę milczałyśmy, aż ciszę przerwało jej pytanie.
- Lubisz go?
Wiedziałam o kogo pyta.
- Bo ja wiem? Po co mam lubić czy nie lubić? Pobędzie trochę i pójdzie sobie.
- A ja to chyba go lubię troszeczkę.
Zaskoczyła mnie. A zdarzało się to bardzo rzadko. Ponownie zamilkłam.
Jagód było mnóstwo. Drobne, granatowo-czarne, z drażniącymi pesteczkami smakowały wyśmienicie. Z krzaka, obmyte poranną rosą, prosto do buzi. Podniebienia, języki, usta miałyśmy zabarwione ich sokiem. Chichotałyśmy i rzucałyśmy się owocami plamiąc ubrania.
- Sięgnie się nam - zauważyła Marta
- E, nie. Jest zakochana w tym nowym, okresowym wujaszku i nie zauważy, a nawet jak zauważy, to będzie chciała przed nim dobrze wypaść i nie będzie robić awantur.

Miałam rację. Mama zachwycona obfitą zawartością naszych kanek nie przyglądała się bacznie ubraniom. Przebrałyśmy się szybko, brudne rzeczy podrzucając do kosza z bielizną, a problem plam pozostawiając na moment, gdy mama odkryje je przy praniu.
Ona tymczasem z ochotą rzuciła się w wir przygotowań do kolacji. Myła i przebierała owoce, ugniatała ciasto, wałkowała, wycinała, lepiła, aż na na całym blacie stołu leżały w rządkach pierożki pękate od jagód.
Patrzyłyśmy na nie z Martą śmiejącymi się oczyma. Zapowiada się niesamowita wyżerka. Słodka, owocowa, śmietanowa.
- Która to godzina? - Mama potargana i ubrudzona od mąki, w pośpiechu zmywała ostatnie naczynia i sprzątała kuchnię.
- Po osiemnastej - odpowiedziałam.
- Już? No dziewczynki, jeszcze chwila... Pójdę się doprowadzić do porządku, a wy...
Spojrzała na nas uważnie. Oj, dobrze, że się wyszorowałyśmy i przebrałyśmy.
- Wy też umyjcie ręce i poczekajcie grzecznie w swoim pokoju.
Czekałyśmy. Godzinę, dwie, trzy...
- Mamo? Mamo czy możemy już usiąść do kolacji?
Wkroczyłyśmy nieśmiało do jej sypialni. Leżała na łóżku na wznak, oczy miała zamknięte, ale i tak widać było, jak pod powiekami gromadzą się łzy. Wujaszek nie przyjechał.
- Dajcie mi spokój - burknęła.
Stałyśmy chwilę z Martą, wpatrując się w jej twarz. Nie otworzyła oczu. Milcząco wyszłyśmy. W kuchni pierogi wciąż czekały, przykryte lnianymi ręczniczkami, aby je wrzucić do wrzątku i ugotować, jednak to nas przerastało. Bezradnie rozglądałyśmy się wciąż mając jeszcze nadzieję, że mama przyjdzie nam z pomocą. Wreszcie Marta otworzyła szafkę w kredensie, wyjęła bochenek, odkroiła po kawałku dla mnie i dla siebie, posmarowała margaryną i bez słowa, nasyciwszy nim głód, wycofałyśmy się do naszego pokoju.

Wujaszek przyjechał dopiero po trzech dniach. Mama wyprosiła nas z domu, więc nie byłyśmy świadkami ich przywitania, kłótni i pojednania. Gdy wróciłyśmy, w domu znów panowała sielankowa atmosfera, a mamusia z wypiekami na twarzy przywitała nas wiadomością:
- Mam niespodziankę dla was! Nie zgadniecie jaką?
- Wcale nie chcemy - mruknęłam pod nosem.
Marta spojrzała na mnie karcącym wzrokiem "daruj sobie". Odpowiedziałam hardym spojrzeniem "niby dlaczego?"
- Sławek... Wujek Sławek zabierze nas jutro na wycieczkę do miasta na cały dzień! No co? Nie cieszycie się? Pojedziemy autem, będą lody i zakupy i... Och! Będzie wspaniale! Zobaczycie1
- Cudownie mamusiu - odpowiedziała za nas obie Marta.
- A ty Milenko? Nie cieszysz się?
Nie, nie cieszyłam się. Wycieczka do miasta oznaczała wejście między ludzi, którzy będą na mnie spoglądać. Oznaczała, że przez wiele godzin będę chodzić ze spuszczoną głową unikając szyb wystawowych i ciekawskich spojrzeń. Oznaczała, że będę starała się nie słyszeć szeptań, pojękiwań, cmokań, biadoleń.
- A czy nie mogłabym zostać w domu?
- Dlaczego? To przecież wyjątkowa okazja do spędzenia miłego dnia, innego niż wszystkie.
Spojrzałam jej w oczy.
- Nie rozumiesz? - pytałam spojrzeniem. - Nie rozumiesz, że dla mnie bezpiecznie jest tu, u nas, z tobą i Martą, z lasem, ze starą Jabłońską, rzeką, kociętami i psami ze wsi?
Nie rozumiała. Kręciła niedowierzająco głową i głosem pełnym wyrzutu i dezaprobaty oznajmiła
- Dziwadło jesteś! I w dodatku niewdzięczna! Każda normalna dziewczynka skakałaby z radości. Uważam, że to tylko fanaberie i powinnaś...
- Pozwól jej zostać - niespodziewanie ujął się za mną wujaszek.
Mama zdziwiona przeniosła spojrzenie ze mnie na niego, uniosła brwi, ale nic nie odpowiedziała.
- Pozwól... Niech zostanie skoro jej na tym zależy, a jak nabierze śmiałości, to może następnym razem da się namówić, co? - zwrócił się do mnie.
- Tak - chciałam się uśmiechnąć do niego, ale kąciki ust uparcie tego odmawiały.
- Dobrze, już dobrze, skoro tak jej zależy... niech zostanie - Mama skapitulowała, ale też zaraz odwróciła się ode mnie i podeszła do Marty.
- My tymczasem zamierzamy się dobrze bawić, co Martuniu?
Marta spojrzała na mnie pytająco. Mam jechać? Widziałam, że bardzo jej na tym zależy, że cieszy ją perspektywa dnia spędzonego na odkrywaniu nowych wrażeń.
Jedź. Odpowiedziałam mrugnięciem.
Chwyciła mamę za szyję i przytuliła się.
- Tak! A obiecujesz, że lody będą z bitą śmietaną?
- Oj tak, i z polewą i wszystkim co tylko tam będą mieli.
Mama promieniała radością na myśl, że spędzi dzień jak prawdziwa rodzina. Wujaszek obserwował ją przez chwilę i odwrócił się w moją stronę. Stałam w tym samym miejscu ze spuszczoną głową, jednak kątem oka bacznie śledząc całą ich trójkę. Gdy zobaczyłam, że patrzy na mnie, szepnęłam:
- Dziękuję.

Pojechali z samego rana, bo wujaszek musiał po drodze jeszcze załatwić kilka swoich spraw. Śniadanie zjedliśmy w pośpiechu.
- Posprzątasz po nas Milenko, co? - zapytała mama, z góry znając odpowiedź.
Gdy wyszli spokojnie zaczęłam znosić naczynia do zlewu. Umiałam zmywać i bardzo lubiłam tę czynność. Było coś magicznego w tym, że kilkoma ruchami rąk sprawiam, iż coś brzydkiego, brudnego staje się na powrót lśniące i czyste. Wytarłam stół, pozamiatałam. Mama powinna być zadowolona po powrocie.
Usiadłam z kredkami i kartką. Narysuję ich. Narysuję jak jadą samochodem, jak idą trzymając się za ręce, albo jak jedzą lody. Wujaszek, mama, a w środku Marta.
Popatrzyłam na mój rysunek. Udał mi się. Wujaszek był największy, mama miała jasne włosy, a Marta śmiała się "od ucha do ucha".
Wyszłam przed dom, usiadłam na drewnianej ławce koło drzwi i czekałam. Popołudniu poczułam głód. Zjadłam pajdkę chleba z margaryną i znów przysiadłam w oczekiwaniu.
Muszą się dobrze bawić. Mają wspaniałą pogodę. Ciekawe jaki smak lodów wybrała Marta? I czy mama swoim zwyczajem
godzinami przymierza sukienki w sklepie?
Poczułam senność, głowa zaczęła opadać mi na ramię. Przeniosłam się do swojej sypialni. Słońce przez okno grzało mi w twarz i senność wróciła na dobre.
Obudziło mnie potrząsanie za ramię i szept Marty
- Wstawaj śpiochu, wstawaj. Wróciliśmy i mamy coś dla ciebie. Popatrz.
Podała mi karton. Otworzyłam. W środku były sandałki. Błękitne. Na maleńkim obcasiku, z delikatnymi kokardkami.
- Mam takie same, tylko różowe - popatrz.
Podniosła nogę, żeby pochwalić się nabytkiem.
- Śliczne - wyjęłam buciki z kartonu i przytuliłam do siebie - najpiękniejsze jakie kiedykolwiek widziałam.
- Wiem, mi też one bardziej się podobały niż różowe, wybrałam je dla ciebie.
- Jesteś... - nie musiałam kończyć - wiedziała, że na końcu języka mam najcieplejsze porównania.
Schyliłam się aby przymierzyć te cudeńka. Siostra stała obok asystując i nieustannie szczebiotając opowiadała o niezwykłym dniu.
- Miluś - głos Marty spoważniał. Uniosłam głowę i zauważyłam że w ręku trzyma mój rysunek.
- Miluś? Dlaczego cię tu nie ma?