Crisstimm

 
lid geworden: 14-12-2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Punten28meer
Volgend niveau: 
Benodigde punten: 172
Last game
WordBox

WordBox

WordBox
24 dagen geleden

Grimbald Wspaniały i łyk światowości

   Pewnego pogodnego popołudnia Grimbald Wspaniały postanowił odwiedzić nowych sąsiadów. Właściwie powinien to zrobić wraz z małżonką, ale odkąd poszła w wyżyny politycznej kariery, mało bywała w domu, a gdy już była, to nie chciało jej się bywać.
   Otrzepał Grimbald ubranko, wywrócił czapkę na lewą, bardziej świeżą stronę, przyczesał brodę, palcem przetarł ząbki, sprawdził chuchając w garść, czy nie czuć zbyt mocno kieliszeczka podwieczorku i uznał, że jest wystarczająco elegancki by iść z wizytą do dziwaków, to znaczy zduhaczy.
   Zabrał uprzednio przygotowane gościńce: słoiczek smakowitych pikli ogórkowych i butelczynę nalewki na uspokojenie z melisy, kozłka, dziurawca i krwawnika, według specjalnego przepisu Hawry.
   Nowi sąsiedzi szybko zdobyli popularność we wsi. Jermir okazał się czarującym i niezwykle elokwentnym jegomościem, a jego żona Matylda delikatną oraz uczynną osóbką. Jedynie czemu nie mogli się nadziwić mieszkańcy osady, to ich przedziwnemu podejściu do zwierząt. Okazało się, że prócz malusieńkiego pieska, którego zduhaczowa nosiła w torebuni, mają jeszcze trzy koty, w tym jednego zupełnie łysego oraz małą, śmieszną, czarną świnkę o imieniu Anabella. Zduhaczowie wyremontowali chatkę, zagospodarowali działkę i zaprzyjaźnili się z większością sąsiadów. Jedynie baba leśna Hawra nie dała się do nich przekonać, twierdząc, że "takie mieszczuchy to paraliż i łuszczyca razem wzięte dla miejscowej zdrowej tkanki społeczności wiejskiej".
   W każdym razie Grimbald Wspaniały miał już dosyć popołudniowych osamotnień i postanowił spędzić wieczór w towarzystwie sąsiadów i ich menażerii.
   Gdy zapukał do drzwi przywitał go jazgotliwy szczek jednego z pupilów oraz melodyjny głos Matyldy.
- Już, już! Otwieraaaaam!
   Na progu stanęła gospodyni w odświętnej sukience i perfekcyjnym makijażu.
- Witam sąsiedzie, a w czym to mogę pomóc?
   Grimbald przestępował z nogi na nogę, bo poczuł się niezwykle onieśmielony delikatną urodą, a może dekoltem w odświętnej sukience.
- A tak zaszedłem... w gościnne pobliskie progi... sam jestem i...
- Ależ zapraszam - przerwała jego niezgrabne wyjaśnienia Matylda - wielką radością są dla nas odwiedziny wszystkich przezacnych osób.
   Krasnolud otrzepał buty, przestąpił "gościnne pobliskie progi" i wręczył gospodyni gościńce.
   W salonie, przy nakrytym odświętną zastawą, stole siedział gospodarz wraz z wysokim, niezwykle przystojnym i bardzo eleganckim mężczyzną.
   Grimbald patrząc na niego poczuł się niepozorny, wulgarny, nieokrzesany i co tu ukrywać - również kurduplowaty.
- Panowie pozwolą, przedstawię; oto Grimbald - krasnolud, mąż wspaniałej, miejscowej działaczki i aktywistki, nasz przemiły sąsiad. A to Romuald Wilhelm Arkadiusz trojga imion de Lancelot of Andaluzja, rycerz wdały i gramotny, słynny z bitew wielu oraz potyczek w liczbie nie do ogarnięcia, a przy tym nasz stary znajomy ze stolicy. Uczynił nam zaszczyt i odwiedził, choć niezupełnie było mu po drodze, w misji jaką sam król mu wyznaczył.
- Dziękuję Matyldo - rycerz skinął głową - nie trzeba było tyle kurtuazji czynić, nie trzeba... Mówcie mi, dobry krasnoludzie, zwyczajnie - Romek of Andaluzja, możecie też Wilhelm, byle nie Arkadiusz.
   Grimbald w odpowiedzi wymamrotał pod nosem przywitanie mocno niezrozumiałe i zaczął skubać brodę, czym wzmocnił swój wizerunek plebejusza. Sytuację uratowała pani domu, która zakrzątnęła się i usadziła przy stole, poczęstowała herbatą oraz wykwintnymi rogalikami z jabłkową marmoladą, własnego wypieku.
   Jermir tymczasem zwrócił się do przystojniaka of Andaluzja.
- Dokończ proszę historię, którą rozpocząłeś, myślę, że nasz przemiły sąsiad równie chętnie jej wysłucha.
- Zacznę od początku, bowiem skomplikowane perypetie podane od środka mogą czynić niezrozumiałą intrygę jak też konkluzję tej przezacnej facecji.
- Jak uważasz - uśmiechnął się Jermir.
   Jedynie Matylda cichutko westchnęła.
- A było to tak. Dnia onego, gdy zorze jaśniały płomiennie, sosny wysokie a strzeliste szumiały rozsiewając oszałamiającą woń balsamiczną, ptaki odlatywały ku cieplejszym stronom, oznajmiając przenikliwym wołaniem swe odejście, a miłościwie panujący nam król Komoran - drugi tego imienia przemówił na otwarciu jesiennej sesji Rady Wyższych Ponad Stan Wszelaki, otrzymałem telegram wzywający mnie na pojedynek na śmierć lub życie, lub przynajmniej do pierwszej rany ciętej, czy też choćby otarcia naskórka. I wtedyż to, po głębokiej zadumie nad lichym, człeczym żywotem i po ośmiu kanapkach z mielonką z dzika i ogórkiem kiszonym poczułem, że z godnością, honorem oraz elokwencją, stawię czoła przeznaczeniu w osobie straszliwego rycerza Kajetana Maurycego Oktawiana de la Corpolies los Remedios. I tu gwoli wyjaśnienia nadmienię, iż owo epistolarne rzucenie rękawicy było skutkiem wcześniejszych niesnasek, jakie pomiędzy nami wyniknęły w atmosferze dworskiej etykiety i kurtuazji.
- A o co dokładnie poszło? - zainteresował się Jermir.
- Ciiii, nie przerywaj gościowi - Matylda próbowała wyciszyć nadmierną ekscytację męża ale było już za późno.
   Romuald Wilhelm Arkadiusz trojga imion de Lancelot of Andaluzja usłyszał i odchrząknąwszy podjął podsunięty wątek.
- Och, to przezabawna choć i wielce moralnie poprawna historyja. A było to tak. Dnia onego, gdy zorze jaśniały płomiennie, a ptaki wdzięcznym głosami umilały mieszkańcom najlepszego ze światów, ten jakże niełatwy acz jedyny żywot, stawiłem się na dworze miłościwie panującego nam już trzydziesty ósmy rok króla Komorana, drugiego tego imienia, by zjeść dobitnie tchnącą wykwintnością kolacyję w doborowym, ścisłym gronie trzystu przyjaciół. Jako rzekłem, była to okazja towarzyska na wysokim szczeblu i uznałem za stosowne włożyć dopiero co sprowadzoną na specjalne zamówienie, wykonaną przez płatnerzy najwyższych kwalifikacji z krajów zamorskich, zbroję paradną. Oczywiście nie bym się chełpić zamierzał lecz aby zachować klasyczny szyk i zrobić odpowiednie entrée, które miało być wyrazem szacunku dla króla wraz z jego rodziną i przyjaciółmi. Potem miałem zamiar dokonać w toalecie dyskretnej zamiany przyciężkiego odzienia na bardziej swobodną garderobę i mój giermek , odpowiednio poinstruowany i merytorycznie przyuczony niósł w torbie stosowne szaty. W każdym razie, jako rzekłem, moje wejście było tak wspaniałe, zbroja tak błyszcząca, że do dziś krążą po dworach i tawernach opowieści o tem. I jeszcze tylko nadmienię skromnie, że na mój widok dwie damy dworu zemdlały, trzech rycerzy pobladło z zazdrości, jeden zakrztusił się z tegoż samego powodu, a sama księżniczka i to pierworodna, raczyła rzecz: "o ho ho". Taaaak... I wtedy, gdy jeszcze delektowałem się tę jakże podniosłą chwilą, imaginujcie sobie, wkroczył na salony Kajetan Maurycy Oktawian de la Corpolies los Remedios. Pominę milczeniem, iż krok jego był nierówny, kąt nachylenia przyłbicy również pozostawiał wiele do życzenia. I absolutnie nie wspomnę ani słowem o tem, jako jego giermek uczynił dyshonor straszliwy nastąpiwszy na stopę samego Podkomorzego. Jeno nadmienię, iż w tej koszmarnej chwili nie tylko nie zadrżałem ale też dałem upust swej rycerskości ignorując wszystkie powyższe uchybienia. Już miałem w zamiarach, skinąć kulturalnie głową na przywitanie, gdy wzrok mój padł na jego, to znaczy Kajetana Maurycego Oktawiana de la Corpolies los Remedios tarczki opachowe w zbroi. Zawrzała krew. Ludzie stanów wszelakich, toż to jawny plagiat! Były identyczne z moimi, kunsztownie inkrustowanymi masą perłowa, zamorskimi. Skąd ta kanalia, tak wtedy pomyślałem, wzięła ten oryginalny, trzymany w tajemnicy wzór? No pytam, skąd? I tu podejrzenie padło na giermka. Gotów byłem chłopaka zwolnić ze skutkiem natychmiastowym, jednak pod przysięgą zeznał, że jakoby ani pary z ust... No cóż, trzeba wierzyć młodym. Ty bardziej, żem rycerz i szlachectwo i wspaniałomyślność mam we krwi, a chłopak w swej dotychczasowej służbie sprawował się nienagannie. Jeśli pozwolicie, nadmienię kilka słów o pochodzeniu mojego wiernego giermka i o tem, jakem go zaangażował? A było to tak. Dnia onego, gdy zorze jaśniały płomiennie...
   Jermir westchnął cichutko, Matylda spuściła głowę, a Grimbald czując, że opowieść może popłynąć przez dłuższy wycinek czasowy, uzbroił się w cierpliwość oraz zapasy w postaci sześciu wykwintnych rogalików z jabłkową marmoladą, własnego wypieku gospodyni.
   I tu nieoczekiwanie z pomocą przyszła świnka Anabella, która co tu ukrywać, zwyczajnie naświniła.
   Zerwali się gospodarze, by zbesztać ulubienicę i posprzątać po niej. Jednak w głosie strofującej Matyldy słychać było dziwną radość.
Krasnoludowi wydało się, iż posłyszał jak gość ze stolicy mruczy: "chlew".
   Zaczęło zmierzchać i skończyły się smakołyki na stole więc Grimbald uznał, że pora wracać do domu. Zaczął żegnać się z towarzystwem. Rycerz Romuald Wilhelm Arkadiusz trojga imion de Lancelot of Andaluzja również wstał od stołu i podziękował za gościnę.
- Nie, nie czyńcie sobie kłopotu - rzekł, gdy gościnna zduhaczowa przyniosła z kuchni i zaczęła pakować stos wykwintnych rogalików z jabłkową marmoladą, własnego wypieku i ruchem stanowczym, by nie rzec drapieżnym schował je do sakwy podróżnej.
- Mój giermek wraz z rumakami czeka w pobliskiej gospodzie.
- A pozdrówcie wszystkich znajomych z stolicy i przekażcie słowa, iż serdecznie zapraszamy - rzekła gospodyni z uśmiechem.
- Tak, tak, niechybnie przekażę wszystkim... prócz, wybaczcie, Kajetana Maurycego Oktawiana de la Corpolies los Remedios, gdyż wciąż jeszcze drzemią animozje między nami. - Tu chwilę sie zastanowił i zawołał. - Och, na Świętego Michała i jego kolekcję gadów smoczokształtnych! Nie dokończyłem opowieści o naszym pojedynku na śmierć lub życie, lub przynajmniej do pierwszej rany ciętej, czy też choćby otarcia naskórka. Jeśli...
- A bywaj w pokoju i mirze głębokim - przerwał Jermir i uścisnął rycerza serdecznie - i zajedź do nas jeszcze, gdy jakie posłannictwo będziesz czynił, lub tak zwyczajnie... bez misji.
   Goście wyszli żegnani miłymi słowami zduhaczów oraz jazgotem pieska.
- Uff - wzdychnął Romuald Wilhelm Arkadiusz trojga imion de Lancelot of Andaluzja rozprostowując ramiona - przemili ale na dłuższą metę uciążliwi, nie uważacie dobry... krasnoludzie?
   Ten oniemiał i nie znalazł stosownej odpowiedzi. Rycerz tymczasem wyjął zza pazuchy paczkę papierosów, wyciągnął jednego, zapalił, zaciągnął się głęboko, raz jeszcze westchnął i znów się odezwał.
- Bez obrazy mości krasnoludzie, ale musiałem natychmiast zapalić, by zagłuszyć tytoniem ten wszechobecny tutaj smród prowincji. Czas się oddalić w stronę zachodzącego słońca i stolicy. Gdzie tych zduhaczów poniosło? Zawszeć uchodzili za dziwaków, ale teraz to przysięgam, że lotem błyskawicy rozejdzie się wieść po mieście, iż odbiło im do cna i przenieśli się, tam gdzie próżno szukać podstawowej ogłady. Nie, nie żebym to ja takowe plotki rozpuszczał... Ot, prawdy na dłuższą metę za nic nie da się skryć.
- Prawda jako żywo - odzyskał głos Grimbald.
- O, widzę, że chociaście krasnal i prowincjusz swój rozumek macie. Chwali się...
- Ano - przytaknął Wspaniały - i chociażem krasnal i prowincjusz, złego słowa nie powiem o tych, których rogaliki przed chwilą żarłem z apetytem.
- Nie pojęliście niestety, nad czym ubolewam niepomiernie, że przecież ja również jestem pełen estymy i sentymentu prawdziwego dla zduhaczy, jeno dziwuję się i zachodzę w głowę...
- A wiecie co Romku,Wilhelmie czy też Arkadiuszu, gówno mnie obchodzi twa estyma czy też jej brak! Tak! Gówno! Wielkie, chamskie gówno! I mogę se tak mówić, bom krasnal i ćwok, a takiemu spokojnie takie cóś uchodzi, choćby był w towarzystwie rycerza wdałego, gramotnego i słynnego z bitew wielu oraz potyczek w liczbie nie do ogarnięcia. Żegnam.
   Po czym krokiem niespiesznym oddalił się w stronę swej chaty, przesiąkniętej prowincjonalnym smrodem i brakiem ogłady podstawowej.
   Raz jeszcze tylko odwrócił się i zakrzyknął w stronę, ciągle stojącego w tej samej pozie rycerza.
- I jeszcze tylko jedna, mała uwaga, wciąż twierdzę, żem cham ciemny jak sny paskudnej mamuny, jednak gdy w towarzystwie z paczki cygareta  wyjmuję, grzecznie się pytam kamrata, czy ma ochotę zakurzyć?