Nie ma mnie we mnie.
Wszystko co mnie ostatnio otacza to marazm, szara ciemna plama, kłębiące się w głowie myśli.
Moje oblicze nabrało od roku dwóch kolorów. Oba się wzajemnie wykluczają choć, niejako, współpracują...
Szaro-buro-czarna rzeczywistość nie pozwala mi cieszyć się tym, co mam. A mam wiele. Znam wartość mojego posiadania. Nie jest to byle co.
A mimo wszystko, nie potrafię radować się tym, co mnie powinno poruszać.
Jestem wyprutym emocjonalnie robotem. Chcąc - nie chcąc żyję. I nie mogę się poddać ani na chwilę. Nie ma chwil, które są tylko moje.
Czuję się okradziona z "moich chwil", z siebie, z wolnego czasu. Czuję, że nie tego w życiu potrzebuję.
Moje potrzeby są zniwelowane do poziomu ujemnych wartości.
Nie ma mnie. Nie ma "ja".
Więc skupiam się tam, gdzie mogę poczuć choćby namiastkę panowania nad własnym życiem. I oddalam się jeszcze dalej od samej siebie....