Wszyscy przynajmniej raz w życiu skrzywdziliśmy inną osobę, która już zawsze będzie nas uważała za drania, zdrajcę i czarny charakter. Każdy z nas przynajmniej raz w życiu doświadczył bolesnego poczucia niesprawiedliwości i nadal nosi w sercu ranę, która nigdy do końca się nie zabliźni. Niezwykłą cechą samousprawiedliwiania jest to, że pozwala nam ono w mgnieniu oka przechodzić z jednej roli do drugiej, przy czym w żadnej z tych ról nie stosujemy tego, czego nauczyliśmy się w tej drugiej. Dotkliwe poczucie niesprawiedliwości, jakiego doświadczamy w jednej sytuacji, nie powstrzymuje nas przed niesprawiedliwym potraktowaniem innej osoby ani nie sprawia, że stajemy się bardziej empatyczni w stosunku do ofiar niesprawiedliwości. Wygląda to tak, jakby między tymi dwoma rodzajami doświadczeń stał gruby mur uniemożliwiający nam dostrzeżenie drugiej strony. Jedną z przyczyn istnienia tego muru jest fakt, że cierpienie, którego sami doświadczamy, zawsze wydaje się bardziej intensywne od tego, jakie zadajemy innym, nawet jeśli rzeczywisty rozmiar cierpienia jest w obu sytuacjach taki sam. Stare powiedzenie: złamana noga innej osoby to błahostka, ale nasz złamany paznokieć to poważna sprawa, okazuje się trafnym opisem naszego neurologicznego „okablowania”.