bladolice poranki przynoszą mi ciebie
na poduszkach spełnienia pod kołdrą snu
spełnionego w najlżejszym oddechu
tańczącym na pajęczynce uśmiechu
w kąciku mych ust
upalne południa stygną na twoją prośbę
oddaję ci ciepło którego zabrakło
na stole kuchennym w mieszkaniu zgliszcz
przy mnie nie zmarzniesz w największą z zim
i znajdziesz na dłoni największe z serc
dopiero nocą gdy świat umilknie
rozbrzmiewa symfonia skrzydełek kolibrów
zawzięcie tłukąca w przedsionkach oddechów
zostaje zatańczyć w jej takt
nie pierwszy raz
marzyłaś mi się mniej pięknie niż jesteś
niewyobrażalna
uroda chwil przebija mi płuca i serce
gdy dwoma słowami włączyłaś prąd
w domu gdzie dotąd panował mrok