zza bielonych trwogą ścian
łeb wychyla mroczny świat
w którym swój rozstawia kram
martwa cisza – bezlitosny kat
kiedy mnie dotyka
wszystko spada w dół
tam mnie znów spotyka
chłonącego ból
prowadzi mnie powoli
bym zrozumiał z końcem
nie dla mnie co nie boli
i nie dla mnie twoje słońce
pora rozejść się zapomnieć
raz na zawsze zamknąć drzwi
kiedyś może ci przypomnę
jak niewiele znaczą dni
nasycone niezamordowaną ciszą
w której już nie tylko liście
w ciemnym lesie się kołyszą