Hazard zabija życiową pustkę. A hazardziści wierzą, że to nie ślepy traf, lecz magiczna siła rządzi wygraną.
Przegrywa raz, drugi, piąty, dziesiąty. Powinien wstać od stolika, uciec od maszyny, jedno- czy wielorękiej. Tak nakazywałaby logika. Lecz logika nie jest królową gier.
Przegrywając - jak zaobserwował badacz hazardu Mark Dickerson - gracze zwiększają stawki, licząc, że odrobią straty. Ci, którzy nie są jeszcze po uszy w nałogu, dochodzą w końcu do wniosku, że dość marnowania pieniędzy i rezygnują z gry. Nałogowcy nie są w stanie tego zrobić. Im częściej przegrywają, tym grają zawzięcie. Porażki w widoczny sposób napędzają ich bardziej niż sukcesy, zwłaszcza gdy zaczynali grę w złym nastroju. Zatracają się w grze - czymś, czego ani dotknąć, ani połknąć nie mogą, co dzieje się w powietrzu - między nimi i jakąś maszyną, nie tak jak alkoholicy i narkomani, którzy mają fizycznie swoje prochy, płyn w kieliszku i swoje straszne nagrody- odlot i pijacką euforię.
Po orle reszka
Zamuliło im mózg? Coś w tym sensie. Nasze oceny, że coś się stanie lub nie i jak często się stanie, w dużym stopniu zależą od tego, co nam podpowiada pamięć. Bez selekcji. Serwuje, co ma pod ręką. Im łatwiej sobie przypominamy zdarzenia, przedmioty, hasła, tym bardziej wierzymy, że są one możliwe i wcale nie tak rzadkie, jakby się wydawało. To nie głupota. Totek by zbankrutował, gdyby grali w niego sami głupcy.
Tak złudnie wnioskuje nasz mózg, a my się temu poddajemy: miło jest, gdy mózg pomyśli przede wszystkim o wygranej, nawet mając w pamięci, że to jeden kupon na ileś tam kuponów. Jeden z graczy powiedział kiedyś badaczowi hazardu Edmundowi Berglerowi: Mam nadzieję przekonać pana, że hazard to zajęcie racjonalne, choć ryzykowne. Już jako milioner zaproszę pana kiedyś do mojej rezydencji przy East River. Naukowiec nigdy zaproszenia nie otrzymał.
Badacze hazardu zauważyli, że gracze przegrywający - w miarę narastania swej czarnej serii - zaczynają podwyższać stawki. Bo przecież zła passa musi minąć. Może za następnym rozdaniem, w kolejnej próbie. Nie może być tak, że stale się przegrywa. Grający w ruletkę są na przykład zdania, że po serii jednakowych zdarzeń muszą nastąpić zdarzenia przeciwne. Jeśli więc koło zatrzyma się po wielekroć na kolorze czerwonym, trzeba obstawić czarny. Podobnie przy wyrzucaniu monety zakłada się, że odwraca się ona na jednakową liczbę orłów i reszek. Lecz sądzi się na tej podstawie, że po orle powinna nastąpić reszka, a nie po raz kolejny czy któryś tam - orzeł, bo z natury rzeczy orły i reszki mają być reprezentowane naprzemiennie.
Iluzja kontrolowania
Grający skłonni są więc sądzić, że ruletką czy inną maszyna nie kieruje ślepy traf, jak jest w istocie, lecz pamięta ona jakby kolejność kolorów na kole, że funkcjonuje systemowo. I otóż gracz powinien ten system podpatrzyć. Jeśli będzie wytrwały, w końcu mu się to uda i nareszcie powetuje sobie wszystkie przegrane.
Ellen Langer nazwała przypisywanie sobie siły sprawczej w zdarzeniu, które przebiega bez żadnych reguł i w sposób absolutnie losowy, iluzją kontrolowania. W hazardzie, ale także poza nim, pod wpływem tej iluzji zaczynamy szukać przewidywalności tam, gdzie jej wcale nie ma. Ktoś, kto w ciągu kilku kolejnych dni znalazł piękne bursztyny na plaży, sądzi, że jutro znajdzie je znowu.
Iluzja kontrolowania, jeśli człowiek się jej poddaje, może być niebezpieczna. Oto ktoś spłacił kredyt tylko dlatego, że spadło mu jak z nieba mieszkanie po cioci. Bierze więc następny, bo musi się stać coś równie dobrego. Nie ma żadnej obawy, że z tym drugim sobie nie poradzi.
W eksperymencie Willema Wagenaara hazardziści odpowiedzieli, że o wyniku w grze decyduje w 18 proc. przypadek, w 37 umiejętności, a w 45 proc. szczęście. Tajemnicza siła, która sprzyja graczom, gdy wygrywają, a na którą nie ma się wpływu. Najważniejszą sprawą w grze - święcie wierzą gracze - jest wyczucie, kiedy szczęście ich opuszcza. Powinno się wtedy natychmiast odejść od maszyny. Choć przecież zwykle nie odchodzą. Wierzą, że przełamią złą passę, bo nie można wciąż tylko przegrywać. I że szczęście się znów uśmiechnie. I tak w kółko.
Co sprawia, że jedni grają, piją, palą w granicach uważanych za rozsądne, a inni, czasem bardzo szybko, wpadają w uzależnienie? Przesądza o tym zapewne rodzaj struktury psychicznej, podatnej lub odpornej na nałogi. Roy Baumester jest zdania, że w przeciwieństwie do alkoholików nałogowi gracze mają wysokie poczucie własnej wartości. Lubią współzawodniczyć i pociągają ich wyzwania. Wygrane jeszcze bardziej wzmagają to poczucie.
Jeśli przegrywają, mocno się ono obniża, więc chcą je odzyskać przez wygraną. Zły nastrój popycha ich do dalszego grania, które ma stanowić lekarstwo na ten nastrój. Tak więc i wygrane, i przegrane motywują hazardzistę do dalszej gry.
Badacze hazardu są zdania, że wysokie poczucie wartości, często nieuzasadnione, kłóci się z tym, czego gracz doświadcza w życiu poza salą gier. A tu często pustka i niepewność, nuda, frustracja. Czekanie na wygraną sprawia tymczasem, że doświadcza się wreszcie intensywnie, przenikliwie życia, istnienia na przekór trudnej, bo byle jakiej codzienności, która przesypuje się przez palce jak piasek albo zalega dzień po dniu jak beznadziejny muł. Brak grania jawi się dla nałogowca jak śmierć psychiczna, a hazard - życiem jedynie prawdziwym.
Nałóg jak liszaj
Niesłychanie ważna w powstawaniu nałogu jest dostępność maszyn do gry. Jeśli ich nie ma na każdym kroku, jak teraz w Polsce, trzeba gdzieś pojechać. Nałogowiec pojedzie do maszyny na drugi koniec miasta. Ale adept - nie zawsze. Chyba że przekroczył pierwszą barierę: tęskni za maszyną i atmosferą grania. Producenci dekorują ją malunkami, światłami, wprowadzają dźwięk i szybko zmieniające się sytuacje.
Adept kasynowy też zaczyna tęsknić za przybytkiem - gdzie przyćmione światła, elegancja, brak zegarów, zasłonięte okna, brzęk wysypujących się monet. Czas stanął, niech oni grają jak najdłużej (choć trzeba przyznać, że wiele kasyn na Zachodzie ma obowiązek świadczenia pomocy psychologicznej nałogowcom i dotrzymuje zawartej z nimi umowy, żeby ich do kasyna nie wpuszczać). Nałogowcom te wystroje w kasynie są już niepotrzebne. Zostaliby i na gołym betonie.
W Europie gra coraz więcej ludzi; badania pokazały, że najliczniejsza grupa hazardzistów wywodzi się z niskich warstw społecznych - to robotnicy, emigranci, a nawet bezdomni. Hazard uważa się za przypadłość męską (kobiety mają mniejszą podatność na iluzję kontrolowania). Ale i one coraz częściej garną się do ostrej gry. W Ameryce, gdzie kłopoty z hazardem są bodaj największe na świecie, stwierdzono, że np. w Nevadzie wśród członków Anonimowych Hazardzistów kobiety stanowią połowę.
Grają dzieci, osoby w średnim wieku i coraz częściej emeryci, dla których to złudny sposób na zwiększenie emerytury, lecz przede wszystkim – dreszcz emocji w stygnącym życiu. Ocenia się, że jeden, dwa procent dorosłej populacji to hazardziści nałogowi, a dwa, trzy procent to tacy, którzy są już na progu uzależnienia.
Hazard rozszerza się jak liszaj. Był, jest i będzie. Ale nie musimy sprzyjać rozłażeniu się liszaja.