Crisstimm

 
registriert seit: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Punkte28mehr
Naechstes Level: 
Benötigte Punkte: 172
Letzte spiele
WordBox

WordBox

WordBox
21 Tage her

Mały eksperyment (tekst literacki)

Przełamując panujące ostatnio klimaty na GD zamieszczam poniższe opowiadanie. Zastrzegam - tekst przeznaczony jest dla odbiorców posiadających już swoje lata (co prawda sama go ocenzurowałam ale... nie do końca) i odpowiedni dystans do fikcji literackiej.
n0.gif


Co Pan powie na mały eksperyment?

Napisałam do niego. Choć to dziwne ale nie miałam śmiałości wypowiedzieć tej propozycji na głos. Jutro wręczę mu karteczkę. Zawahałam się jeszcze przez chwilę, zanim włożyłam ją do torebki. Cholera, boję się? Może jeszcze to przemyśleć? E tam, przemyślenia to ostatnio moja główna rozrywka, nie licząc czatów, internetowych randek i od czasu do czasu realnych spotkań, po których zostawał kac - fizyczny i mentalny. Choć raz w życiu chcę inaczej, choć przez chwilę poczuć jak to mogłoby być gdybym nie była sobą... Choć raz w życiu, choćby za każdą cenę.
Przeszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądam nieźle, ale ile jeszcze mi zostało? Pięć, siedem, góra dziesięć lat i pies z kulawą nogą się za mną nie obejrzy. Poprawiłam włosy, ufarbowane na kolor papai, dotknęłam palcem powieki delikatnie ścierając nadmiar cieni, przymrużyłam oczy, wydęłam usta i posłałam sobie buziaka. Uszczypnęłam się w pośladek i sprawdziłam sprężystość skóry. Tak, jeszcze jest okey. Wciąż mogę mieć w łóżku prawie wszystkich mężów moich koleżanek z firmy i każdego z facetów, z którymi pracowałam. Większość zresztą miałam. Jakieś tam party, imieniny, imprezy integracyjne lub "nadgodziny". Czasem było odjazdowo, czasem już żałowałam naciągając majtki.
Pracowałam w tej firmie od trzech lat. Zaczynałam od "asystentki zarządu", czyli od parzenia kawy, segregowania poczty, wysyłania maili, udawania, że jestem nieustannie potrzebna i zajęta i od rozkładania nóg przed prezesem. Vice też miał na mnie ochotę i co tam, też bym mu dała, ale bał się żony - głównej księgowej. Szef to co innego, wdowiec, przez jakiś czas nawet roiłam sobie, że ożeni się ze mną. Potem oprzytomniałam, raz - że facet nie palił się do powtórnego ożenku, dwa - wspominając co wyczyniał ze mną, nie dziwię się jego żonie, że uciekła z tego świata. Gość był kompletnym antytalentem seksualnym, jednak przyznam, że metodycznie każdego dnia w pracy, rżnął mnie jak kombajn do zbioru buraków. Ogałacał z ubrania, oczyszczał z romantyzmu, wykopywał z głupich mrzonek, przydzielał pozycje jak kolejne zadania służbowe i zbierał po wszystkim z podłogi ze słowami: "weź się w garść i zaparz dobrej kawy". Poprawiałam makijaż, ubierałam się w uśmiech i podawałam mu taką kawę, jakiej nigdy więcej nie miał przede mną i po mnie. Nie muszę chyba dodawać, że jednocześnie zbierałam "haczyki". Głupi gnojek, naprawdę wierzył, że nie zauważę przewałki z zamówieniami od strategicznego kontrahenta?
- Haniu, skarbie, ten niebieski segregator schowaj w szafie pancernej i pod żadnym pozorem nie dawaj nikomu do rąk...
Schowałam. Faktycznie nikt go nie znalazł i nie wziął do ręki. Prócz mnie. Siedem miesięcy później prezes był niezmiernie zdziwiony, gdy w piśmie, strategiczny kontrahent wyrażał zaniepokojenie anonimowymi donosami o jego nielojalności. Patrzyłam mu prosto w oczy, wciąż mając w pamięci jego nieświeży, kwaśny oddech, gdy rżnął mnie "na szybko" w gabinecie "po godzinach".
- Haniu, jestem wstrząśnięty, ufałem ci.
- Niby dlaczego? Dlatego, że wkładałeś mi na wpół miękkiego penisa sądząc, że wprawia mnie to w zachwyt?
- Jesteś wulgarna!
- Ja? - zaśmiałam się - Dobry żart. Ty mi zarzucasz wulgarność? Ty, który podczas jazdy samochodem w delegacji, bez ceregieli rozkazywałeś: ssij mała?
Teraz przyznaję, byłam wulgarna podczas tamtej rozmowy i bez skrupułów wykorzystywałam swoją przewagę.
- Czego chcesz? - zapytał wreszcie rzeczowo i na temat.
- Oboje wiemy, że zbyt częste kontakty po tym co sobie powiedzieliśmy, nie będą dodatnio wpływały na nasze humory. Lepiej będzie, gdy dasz mi stanowisko, choć niezbyt odległe, to jednak nie w sąsiednim gabinecie. Chcę dobrą posadę w naszej filii w W... i przyrzekam, będę lojalna, z pozycji mojego stołka.
- Słucham propozycji.
O, takim go lubiłam. Nie, gdy wpadał w melodramatyczne tony, lub udawał super kochanka, ale gdy konkretnie pytał i dawał rzeczowe odpowiedzi.
- Kierownik do spraw Sprzedaży i Marketingu w naszym oddziele w W... - odpowiedziałam.
Jęknął.
- Nie zdajesz sobie sprawy o co prosisz dziewczyno. To ciężki kawałek chleba i odpowiedzialne stanowisko...
- Posmakuję, zaryzykuję.
- W dodatku obsadzone wyśmienicie, Jarek daje sobie radę...
- Nie żartuj misiaczku - zaszczebiotałam czule, ton głosu podkreślając szybkim trzepotem rzęs - Ranisz... niby dlaczego taki Jareczek może podołać, a ja nie? Zresztą, kto jak kto, ale ty dobrze wiesz, że stać mnie na dużo więcej niż "dawanie sobie rady".
Dostałam to stanowisko i okazało się, że nie tylko nie jestem gorsza od Jarka, lecz o niebo lepsza. To, że zdobyłam je nie do końca czystą grą, nie oznacza, że się na nie nie nadawałam. Od ponad roku siedzę w fotelu po Jarku, a wyniki tego są świetne. To nie pierwsza firma, w której próbowałam dostać się tak wysoko, ale pierwsza, w której się udało. Lubię pracować, prawdę powiedziawszy praca to mój pierwszy, a dom - drugi dom. Spędzam większość czasu za biurkiem lub na spotkaniach biznesowych, wymagam od podwładnych maksimum zaangażowania, od siebie - jeszcze więcej. I tylko, ostatnio, gdy wracam wieczorem do pustego mieszkania, biorę prysznic, jem obiado-kolację i jeśli akurat nie mam papierów do przejrzenia, ciężko wypełnić mi czas. Czuję dyszące za moimi plecami samotność i starość. Zaczynam nienawidzić tych wieczorów. Nie jestem typem domatorki, ale sporadyczne randki, czy pospieszne kontakty seksualne, od jakiegoś czas przynoszą raczej znużenie. Dojrzałam do prawdziwego romansu tylko, że do tego też trzeba podejść z głową. Nie jestem głupia jak mój szef i nikomu nie dam do rąk "niebieskiego segregatora".
Rozglądałam się dyskretnie za odpowiednim kandydatem, miałam swoje upodobania, oczekiwania i wymagania. Najchętniej wzięłabym żonatego, żeby nie dorabiał dalszego ciągu z happy endem, jednak po przemyśleniach doszłam do wniosku, że ewentualne komplikacje, przemawiają za stanem wolnym kandydata. Niekoniecznie musi być on bardzo inteligentny, nie mam zamiaru skupiać się na dyskusjach, ale też nie chciałabym ewentualnie wstydzić się jego głupoty. Dobrze, gdyby to był taki trochę ponadprzeciętny "przeciętniak". Oczywiście wygląd zewnętrzny ma znaczenie, tak jak kwestia higieny osobistej. Jednym słowem ma to być "ktoś".
Przez pierwsze dni uważnie przyglądałam się każdemu spotkanemu mężczyźnie, po kilku tygodniach już mniej uważnie oglądałam ewentualnych kandydatów, aż wreszcie po trzech miesiącach, gdy zaczynałam już odpuszczać sobie temat... bach!
Odpowiedzialna za strategię marketingu firmy zainicjowałam w moim biurze spotkanie z przedstawicielami agencji zajmującej się profesjonalną promocją w internecie. Przybyłam na nie trochę spóźniona. Nie lubię tak robić, ale utknęłam w windzie biurowca. Okropne przeżycie! Zamknięta w ciasnym, nieklimatyzowanym pomieszczeniu z trójką przypadkowych ludzi cierpiałam prawdziwe katusze. Nerwowo stukałam obcasem, naciskałam wszystkie guziki i waliłam ręką w ściany, mrucząc pod nosem przekleństwa. Pozostali "więźniowie" patrzyli na mnie spode łba. Czyżby denerwowało ich moje zachowanie, przemknęła mi ironiczna myśl. Miałam to jednak centralnie "gdzieś". Byłam wściekła, że spóźnię się na spotkanie, sfrustrowana banalnością sytuacji i zniesmaczona zapachami. Walnęłam ręką w drzwi windy i wykrzyknęłam:
- Może wreszcie się obudzi jakiś palant odpowiedzialny za sprawy techniczne tego biurowca?!
Para biznesmenów koło czterdziestki porozumiewawczo wymieniała spojrzenia, a niedogolony facet w t-shircie z wizerunkiem Empire State Building i torbą na ramieniu, przez chwilę patrzył na mnie z morderczym błyskiem w oku, aż w końcu odezwał się:
- Spokojnie paniusiu, świat na zewnątrz poczeka te kilka chwil na kogoś tak niezwykle ważnego jak ty ...
Nie raczyłam mu odpowiedzieć.
Dzięcioł, frajerski luzak, pewnie nawet nie wie która godzina, bo ich nie liczy, nie boi się ich, a życie według niego to takie "take easy".
Ujął się za mną jeden z biznesmenów.
- Sytuacja rzeczywiście niekomfortowa, jednak proponuję abyśmy nie utrudniali jej sobie jeszcze bardziej niemiłym zachowaniem.
Przyjrzałam mu się, wysoki, szczupły, lekko szpakowaty, w świetnie skrojonym garniturze i idealnie dopasowanych do niego butach.
Podziękowałam uśmiechem.
Niezłe ciacho, ten to by się idealnie nadawał na kandydata do romansu. Spojrzałam na jego dłoń. Obrączka złociła się jadowicie. To nic, dla takiego złamałabym zasadę o preferowaniu stanu wolnego.
Poczułam, że ściska mnie w żołądku i zaczyna budzić się dawno nieodczuwane mrowienie w podbrzuszu. Chyba, nawet już zapomniałam jakie to przyjemne. Zatrzepotałam rzęsami i posłałam facetowi w garniturze miły uśmiech. W tym momencie winda ruszyła i podjechała do "mojego" piętra. Wysiadając obejrzałam się, współtowarzysze chwilowego uwięzienia nie ruszyli się miejsca i pojechali wyżej. Nieznajomy w T-shircie puścił do mnie oko. Bałwan. Musiałam chwilę odczekać by wyciszyć emocje, zanim weszłam do swojego biura.
- Pani Haniu, pan z agencji marketingu czeka na panią już dobre piętnaście minut. Dzwoniłam, ale miała pani wyłączoną komórkę - zameldowała moja asystentka.
- Podwójne espresso dla mnie, a gościa zapytaj co sobie życzy - nie marnowałam czasu na zbędne wyjaśnienia.
W znajomym otoczeniu zaczęłam odzyskiwać zimną krew. Przywitałam się i bez ceregieli poprosiłam o przedstawienie oferty.
Facet zaczerwienił się i zaczął lekko jąkać.
- Przepraszam, zaszło małe nieporozumienie... to znaczy, zacznę omawiać temat, ale w szczegóły wdroży panią nasz geniusz od kampanii internetowych... Zaraz na pewno będzie... Widzi pani, on jest rozchwytywany i praktycznie pędzi ze spotkania na spotkanie - uśmiechał się zażenowany - teraz zapewne też zatrzymali go klienci i ważne sprawy...
Mój wzrok wyrażał niedowierzanie i zniecierpliwienie dla braku poszanowania mojego czasu. To, że sama się spóźniłam miało mniejsze znaczenie, w końcu ja tu płacę. Mój rozmówca, patrząc na mnie stracił resztkę pewności siebie, zamilkł wpatrzony w swoje obuwie. Popatrzyłam wymownie na zegarek. W tym momencie zapukała asystentka, wsadziła głowę między drzwi i wyszeptała:
- Szefowo, ktoś do pani...
- O! - rozpromienił się mój gość - to pewnie nasz wyczekiwany geniusz...
Do gabinetu wmaszerował mężczyzna z windy w koszulce z Empire State Building.
- Sorry ludzie, pomyliłem piętra i...
Zamilkł zaskoczony widokiem, ja również nie ukrywałam zdziwienia. To? To ma być ten fenomen? Facet z windy? Kpina! Geniusz od kampanii reklamowych? Żeby chociaż to był tamten w garniturze...
Nagle, dziwne, drugi raz tego dnia poczułam mrowienie między udami. Promieniowało przyjemnością i rozprzestrzeniało się w ekspresowym tempie. Lekko ścisnęłam kolana.
Cholera, to on mnie tak podnieca?
Rozpoczął prezentację i przyznam, że robił to bardzo fachowo. Z torby na ramieniu wyjął laptopa i obrazowo przedstawił swoją wizję kampanii reklamowej. Patrzyłam na jego szczękę z co najmniej dwudniowym zarostem zastanawiając się, czy jest on jeszcze w stadium drapania, czy też już na tyle miękki, aby przynieść przyjemność drażnienia skóry. Zjechałam wzrokiem niżej. Pod koszulką prężyły się całkiem fajne mięśnie klatki piersiowej i ramion. Zasłuchałam się w dźwięk jego głosu i przyznam, że odrobinę zaskoczyło mnie pytanie.
- Zrozumiała pani wszystko o czym mówię? Jakieś pytania?
Ty szowinistyczna świnio, a niby dlaczego miałabym nie zrozumieć? Bo nie dynda mi między nogami niewiele ponad dziesięciocentymetrowy wyrostek? Bo nie muszę się golić codziennie? Ty zresztą też tego nie robisz.
- Sądzę, że zrozumiałam - odpowiedziałam lodowatym głosem - a pytania, owszem są...
Spędziliśmy jeszcze jakieś pół godziny na omawianiu problematycznych spraw, wymieniliśmy się numerami telefonów, adresami mailowymi i licznymi spojrzeniami. Wyszedł. Usiadłam na fotelu, rozpięłam dwa guziki bluzki, westchnęłam przeciągle. Ciężki dzień i mam ochotę na... truskawki i szampana? Oszalałaś? Zaczynasz mieć zachcianki jak panienka z Harlekina.
Sekretarka zapukała do drzwi.
- Wejdź - krzyknęłam.
- Chciałam zapytać się czy będę jeszcze potrzebna?
- Nie, sprzątnij tylko filiżanki i możesz iść.
Poszła. Odpaliłam laptopa, włożyłam pamięć z pozostawioną prezentacją. Jednak zamiast skupić się na niej wciąż widziałam faceta z windy. Znów uważnie śledziłam każdy jego ruch, każde słowo padające z jego ust i... mrowienie między udami wróciło. Wsunęłam dłoń za rozpiętą bluzkę, wyczułam koronkę stanika, odchyliłam ją i podążyłam palcami w kierunku sutka. Jeszcze miękki, jednak szybko zareagował na dotyk. Czułam narastające podniecenie. Chyba już nikt nie wejdzie do mojego biura? Druga dłoń powędrowała pod spódniczkę kierując się w kierunku epicentrum mrowienia. Przymknęłam oczy, on wciąż był pod powiekami, w koszulce z Empire State Building i dwudniowym zarostem. Jęknęłam. Wyobraźnia pogalopowała... Orgazm był niezwykle silny i pozbawił mnie na chwilę możliwości ruchu. Zamknęłam oczy, pod powiekami facet z windy uśmiechał się ironicznie. Wyciszałam się jeszcze dobre pięć minut.
Skoro tak na mnie działa wizja, to jak będzie, gdy ją zrealizuję? Będę cię miała, choćby nie wiem co.
Łatwo powiedzieć - mówią, ale u mnie "łatwo powiedzieć" oznacza też "zrealizować za wszelką cenę". Nie miałam nigdy problemów z uwodzeniem facetów, ale tym razem chciałam inaczej. To nie miało być zwykłe bzykanko w biurze czy mieszkaniu. Zapragnęłam całej tej bzdurnej otoczki romantyczności. Jednak zmysł praktyczności podpowiedział, że nawet to musi być porządnie zaplanowane. Napisałam więc tę kartkę i... dziwne - nie miałam śmiałości mu jej dać. Ja. Ja, która nie mrugnęłam okiem, gdy podkładałam świnię szefowi, ani gdy pieprzyłam się z każdym kto mógł mi się przydać w drodze do kariery. Eksperyment? Można to tak chyba nazwać... "Eksperyment miłość".
Zatelefonowałam pod podany numer. Odezwał się:
- Tak? Halo?
Przez chwilę nie mogłam wydobyć głosu z siebie, zaschło mi w gardle.
Nie zachowuj się jak gimnazjalistka, łap byka za rogi.
- Czy mam przyjemność z panem... - cholera, nie wiedziałam jak on ma na imię. Zerknęłam na wizytówkę. Antoni? Antoni? Jasny gwint, jak można nosić takie staromodne imię i nie odczuwać wstydu?
Odchrząknęłam.
- Przepraszam, Hanna Broniewicz z tej strony, spotkaliśmy się niedawno...
- Tak, oczywiście, że kojarzę panią. Słucham...
- No cóż, przejrzałam na spokojnie pańską prezentacje i uważam, że musimy się spotkać ponownie.
- Do usług - powiedział i chyba usłyszałam lekką drwinę w jego głosie. Jeśli nawet była, udałam, że jej nie zauważam.
- Proponuję u mnie w biurze, dziś o dziewiętnastej.
- Tak późno? Nie da rady szybciej?
- Nie - odpowiedziałam pospiesznie - mam napięty plan dnia, a zależy mi na spotkaniu jeszcze dziś.
- Okey, nasz klient nasz pan - jednak drwił.
Przyszedł o czasie. Przyjrzałam mu się jeszcze raz. Włosy krótko ostrzyżone, ciemnobrązowe, lekko łysiał na skroniach. Oczy w kolorze orzechów laskowych, długie, jak na mężczyznę, rzęsy. Ubrany znów w t-shirt, tym razem z emblematem Rolling Stones i dżinsy. Serce biło mi niespokojnie już na pół godziny przed jego przyjściem, a drżenie rąk zdradzało zdenerwowanie. Głos jednak miałam pewny i opanowany, gdy rozpoczęłam rozmowę. Przygotowałam się merytorycznie do tego spotkania. Mogę sobie chcieć tego faceta, mocno jak cholera, ale to nie oznacza, że wciąż nie jestem w pracy profesjonalistką. Omawialiśmy szczegóły ewentualnego kontraktu, a ja zastanawiałam się, w którym momencie dać mu karteczkę z propozycją. Dopiero gdy wychodził wsunęłam mu ją do ręki, spojrzał pytająco na mnie?
Położyłam palec na jego ustach.
- Proszę przeczytać po wyjściu z budynku i nie odpowiadać dzisiaj. Proszę żeby pan, żebyś... dobrze się zastanowił zanim odpowiesz...
Wyszedł. Klapnęłam na krzesło i chwilę siedziałam bez ruchu. Potem sięgnęłam do półki z alkoholem. Miałam w biurku ukrytą whisky.
Będę musiała zamówić taksówkę.
Zatelefonował po południu. Od rana chodziłam nerwowa pokrzykując na podległy mi personel. Dwa razy też po kryjomu pokrzepiałam się schowaną w biurku whisky.
- Hania?
Zadrżałam na dźwięk swojego imienia wypowiadanego przez niego.
Weź się w garść dziewczyno!
- Tak?
- Chcesz żebym odpowiedział ci teraz przez telefon, czy mam to zrobić osobiście?
- Przyjdź do mnie.
Przez moment zapadło milczenie. Po chwili odpowiedział.
- Okey. Mam pewne zastrzeżenia, ale omówimy je u Ciebie w mieszkaniu dziś wieczorem. Podaj adres.
Usłyszałam jak wypuszczam z siebie powietrze. Nie wiedziałam, że od prawie minuty wstrzymuję oddech.
- Bolesława Śmiałego trzynaście mieszkania osiem.
- Będę.
Rozłączył się. Nalałam sobie po raz trzeci whisky. Uniosłam szklankę w geście toastu.
Wygrałaś dziewczyno. Jest prawie twój. Prawie.
Przyszedł punktualnie. Tym razem jego koszulka oznajmiała dużymi drukowanymi literami "I was born intelligent. Education ruines me."
- Usiądź - wskazałam mu miejsce.
- To nie przystąpimy od razu do dzieła?
- Darujmy sobie złośliwości. Napijesz się kawy, czy może szklaneczkę czegoś mocniejszego?
- Poproszę kawę.
Usiadłam koło niego z dwiema filiżankami naparu.
- No to mów - zaproponował.
- Przecież napisałam...
- No wiesz, tekst: co pan powie na mały eksperyment i kilka enigmatycznych zdań to niewiele.
- Dobrze... po kolei. Na początek rozluźnij proszę mięśnie... twarzy też. No uśmiechnij się. Moja propozycja wygląda następująco: tydzień, tydzień jesteś ze mną, tak jakbyś kochał mnie prawdziwie, jakbym była twoją umiłowaną żoną. Przez ten czas będziesz robił wszystko, żeby mnie w tym utwierdzić, tak prawdziwie, tak staromodnie... Chcę żebyś mówił mi miłe rzeczy, budził pocałunkiem, głaskał po włosach, trzymał na spacerze za rękę, robił ze mną posiłki, śmiał się ze wspólnie oglądanych komedii... Mam poczuć... miłość.
- Dobra, rozumiem o co chodzi... To ma być ten eksperyment?
- Nie muszę tego tłumaczyć. Wystarczy, że zapłacę za to - odpowiedziałam twardo.
Nie chciałam przyznać się, że nigdy nie byłam w romantycznym związku i jeszcze zanim...
- Rozumiem. Pewnie na to też masz odpowiedni kontrakt?
- Oczywiście - podałam mu przygotowane wcześniej kartki.
Zagłębił się w czytaniu.
- Fiu, fiu... Trzydzieści tysięcy za tydzień "romantyzmu".
- I gwarancja podpisania kontraktu na kampanię reklamową.
- Tego tu nie ma.
- Oczywiście, takich rzeczy nie zostawiam na piśmie. - "Niebieski segregator" - przemknęło mi przez myśl. - Jednak masz moje słowo, a uwierz ma ono wielką wartość.
- Jesteś cyniczna, wiesz?
- Wiem. Jednak przez tydzień chcę być również romantyczna.
- To trochę szantaż. Kontrakt uzależniony... - zamilkł, chyba zrozumiał, że nie wzruszy mnie.
Odezwał się po chwili.
- Seks rozumiem w tym układzie obowiązkowy.
- No właśnie nie... Popatrz, nic o tym nie pisałam, ale... - uśmiechnęłam się z wyższością - myślę, że oboje nie będziemy umieli sobie go odmówić.
Przecież wiem, że w każdym z was, wcześniej czy później, wygrywa ten jeden organ.
Dopiłam kawę i wstałam, dając mu do zrozumienia, że czas na decyzję dobiegł końca.
Uniósł głowę i patrząc mi w oczy wolno wycedził.
- Wygrałaś bitwę...
Podpisał "eksperymentalny" kontrakt i podał mi go, abym zrobiła to samo.
Wygrałam.
Znów.
W drzwiach pocałował mnie w policzek
- Jestem właściwie gotów od zaraz, skoczę tylko do domu po szczoteczkę do zębów i zapowiem, że nie będzie mnie jakiś czas. Aaa, jeszcze tylko to - wsunął w moją rękę karteczkę.
- Co to? - spytałam zdziwiona.
- Przeczytaj po moim wyjściu, kochanie.
Wyszedł. Rozwinęłam znajomy świstek papieru, ten sam, który mu dałam, tyle że u samego dołu nakreślił dwa zdania.
To dla mnie duży eksperyment. Jestem gejem.