Crisstimm

 
připojena: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Body28více
Další úroveň: 
Bodů zapotřebí: 172
Poslední hra

W imię potęgi...

Sezon ogórkowy w pełni więc, mam nadzieję, iż dużym grzechem nie będzie, jeśli wstawię jeden ze starszych tekstów, ku rozładowaniu nabrzmiałej atmosfery, a głównie ku temu, by choć lekko się uśmiechnąć.

- Zenuuuuuś! - wpadłam dosłownie jak tajfun do mieszkania. No, ale miałam konkretny, ważny powód żeby ulec ekscytacji i uczuciu nieokiełznanej radości. Musiałam natychmiast się nią podzielić z najbliższą mi osobą, czując, że wraz z niesamowitą informacją, jaką w sobie nosiłam, przepłynie poryw euforii.

Mąż powitał mnie w kuchni, zajęty robieniem warstwowej sałatki z wędzoną rybą, według przepisu tego fajnego bruneta o lśniących oczach z telewizji.

- Cześć Żabciu? Co tam?

- Zenek, nie uwierzysz co ja dziś odkryłam?

- Jeśli to tylko nie jest jakiś nieznany nauce rój meteorytów albo supernowa, to jednak jestem skłonny uwierzyć we wszystko co powiesz...

- Ależ ty dzisiaj nastawiony jesteś do mnie atawistycznie.

- Chyba antagonistycznie...

- No mój drogi, jednak to ja wiem lepiej, jak ty jesteś nastawiony do mnie - skwitowałam z godnością - i co za rybę dałeś do sałatki? Makrelę? Bój się Boga Zenuś, przecież tyle razy mówiłam, że pstrąg idealnie się komponuje i daje poczucie niezobowiązującej, kulinarnej elegancji. Ewentualnie jeszcze sieja mogłaby...

- Co tam Żabuś odkryłaś dzisiaj? - przerwał mi w pół zdania mąż.

- Faktycznie, miałam podzielić się z tobą bombowym niusem. Otóż Zenuś, ja zauważyłam... uprzytomniłam sobie, że jestem - przez moment poczułam zawstydzenie, wzruszenie i skromność, jaka zapewne jest udziałem największych - jestem poetą!

Zenek odwrócił się tak gwałtownie, że przestraszyłam się nie na żarty o swoje życie, bo wciąż miał nóż w ręku.

- Poetą? - wyjąkał.

- A co cię tak dziwi? Właściwie było nieuniknione, że wcześniej czy później odkryję, iż nim jestem... Popatrz, przecież mam niespotykaną wrażliwość, empatię, miękkość duszy, kryształową czystość harmonizowania słów w odpowiednie sekwencje, rozdmuchaną umiejętność niebanalnego wyrażania tej drugiej, spodniej strony świata... O, popatrz teraz, jak ja się wyrażam i jak lekko mi to przychodzi. No kochany, nie każdy tak potrafi. Uwierz.

- Tak Żaba, ale...

- Ty nie wierzysz?

- Nie skąd? Wierzę... wierzę... tylko... zdziwiony byłem, że... powiedziałaś poetą, a nie poetką...

- Święci pańscy, Zenuś! To przecież oczywiste. No, ale ty jako osoba na wskroś prozaiczna, możesz nie wyczuwać tej subtelnej różnicy. Poetka to taka tam... wierszokletka, gryzmoła jakich na kopy. Pisze jakieś tam rymy, strofy, bzdury... Żadna tam Szymborska. A poeta? O, poeta to już ktoś. To człowiek niepokorny, niezgadzający się na kompromisy szarości życia, to romantyczny fajter stawiający czoło nawałowi brudnej pospolitości tłumu. To Mickiewicz, Norwid, Gombrowicz, Stachurski...

- Na Gombrowicza przymknę oko, ale co Stachurski robi w tym zestawie?

- Zenek! Ty mnie tak nie przypieraj nazwiskami do ściany. Mam wrażenie, że chcesz moją wenę wdeptać w ziemię, a mnie samą ściągnąć do kieratu pospolitej rzeczywistości.

- Nie miałabym nic przeciwko temu drugiemu, naczynia przydałoby się umyć - mruknął pod nosem mąż, ale głośno dodał - co miałbym robić, żeby cię wspierać w tym kreowaniu świata lirycznego.

- To oczywiste mój misiaczku - rozpromieniłam się, zachwycona, że wreszcie zaczynają w dyskusji padać konkrety - musisz zostać moim muzem.

- Muzem?

- No muzem, taką męską odmianą Erato.

- Żabciu, mnie to chyba bliżej do muzeum, niż do muzowania...

- A tu to się spierać z tobą nie będę - rozzłoszczona wykrzyknęłam, tupiąc nogą.

Egoista jak Boga kocham, samolub, sobek, nieużyty, wpatrzony w siebie męski protekcjonista.

- Żabcia, kurde no... już dobra, niech ci będzie. Będę twoim muzem.

- Zenuś od początku czułam, że się zgodzisz - ucieszona pocałowałam go w policzek i pogłaskałam po ramieniu.

Wciąż stał nad tą nieszczęsną sałatką z nożem w ręku i wcale nie wyglądał na apoteozę liryki, ale co tam, odrobina pracy i kreatywności, i przeistoczę go w najprawdziwszego muza, na jakiego niewątpliwie mój talent zasługiwał.

- Na początek Zenuś dokończ przyrządzanie dania i pamiętaj, warstwa marchewki na warstwę cebuli, żeby stworzyć dramatyzm kolorystyczny. Potem chodź do pokoju i popatrz co ja tam tworzę z kartki papieru i ...

- Origami?

- Zenek! Jak tak masz muzować...

- Dobrze, już dobrze - roześmiał się mąż - idź pisz arcydzieła, a ja skupię się na dramacie kolorystycznym marchewki z cebulą.

 

 

Zachęcona wparciem swojego osobistego muza, udałam się do pokoju, aby w ciszy i skupieniu podarować ludzkości coś niezapomnianego, prosto z serca. Zaczęło mi się nawet dobrze przelewać natchnienie. O nie, nie żebym szła na łatwiznę i napisała byle jaki białe wierszydło, nie to ma być wstrząsający aż po dno duszy poemat. Najbliższy mym doświadczeniom byłby chyba erotyk...

- Zeeeeenek! - przywołałam swojego osobitego muza.

- Tak Żabciu?

- Zenuś słuchaj - nabrałam w płuca powietrze i rozpoczęłam deklamację:

 

 

Rozedrzyj na mnie ubranie mej duszy.

Zasmakuj rozkoszy ognia uczucia

Niech palców twych dotyk wstydliwość mą skruszy

do bólu, do żaru, do serca ukłucia.

 

Rozpędźmy mustangi żądzy w dzikości

Otoczmy swe ciała oddechem natury

Niechajże przemówi ustami miłości

Afekt tworzący pożądań figury...

 

- I jak? Parzy co? - zapytałam skromnie spuszczając oczy.

- A jak wrzucę to na taką stronę literacką w internecie, to te napuszone poetki pospadają ze stołków.

- Parzy Żabciu, parzy pretensjonalnością i faktycznie można spaść ze stołka.

- Co? - osłupiałam - Co powiedziałeś? Jak możesz być tak okrutny i niehumanitarny?

- Żaba, będę szczery, dla twojego dobra. Właśnie dlatego, że jesteś mi bliska. Pisać poezję wbrew potocznej opinii nie każdy może... no może może, ale nie potrafi. I ty tego też nie potrafisz... Ciii - uciszył moje protesty - jesteś kochanie przepojona liryką i jak dla mnie wcieleniem erotyzmu, ale... dziecino... nie publikuj proszę takich rzeczy.

 

Rozpłakałam się. No jak to tak? Tak ma wyglądać wsparcie ze strony najbliższej osoby? Przecież to klasyczny przykład zagaszenia płomienia potęgi kreowania liryki w człowieku.

Zenek podszedł i przytulił mnie.

- Żabuś, złotko, no zrozum. Czytaj ty wiersze, zachwycaj się, dobrze pisz je sobie, nawet mi je deklamuj wieczorami, a co tam... ale nie wpadaj w euforię, że jesteś poetką, znaczy poetą. Nie chcę w tobie zgasić entuzjazmu, ale chcę żebyś zrozumiała, że nie każdy rodzi się Norwidem czy Szymborską, ba - nawet Stachurskim i to żaden defekt i ujma. Jednak raczej też nie każdy powinien upowszechniać wnętrza swych "szuflad".

- To co mam robić Zenuś, co? - zachlipałam żałośnie.

- Pisz Żabcia, pisz nadal, skoro sprawia ci to przyjemność, tylko nie wystawiaj tego zaraz pod pręgierz publicznej oceny.

- Nie, Zenek, zrozumiałam właśnie, ja nie mam talentu do tworzenia, może raczej już do odbierania poezji.

- O to, to... - przerwał mi Zenuś - odbieraj ty ją sobie kiedy tylko chcesz i chodź też odebrać pełne dramatyzmu kolorystycznego dzieło sztuki kulinarnej.

Poszłam posłusznie za nim do kuchni. Pewnie ma racje ten mój mąż. Nie jestem stworzona do pisania epopei dwunastozgłoskowcem. Jednak nie wszystkie dzieła pisane są wierszem, a ja przecież prozą potrafię posługiwać się wyśmienicie!

- Życie, życie jest nowelą... - zaśpiewałam jak Stachurski.


Głupia ........................

No bo widzi pan, proszę pana,

Jestem głupia, ale nie aż tak.

Ja wiele wiem, bom obeznana

Uważam, że mam gust, jak i smak.

 

Co mi pan szepce wprost do ucha?

Że nieszczęśliwy, że przybity?

Żona nie rozumie, nie słucha?

Bo panu to trzeba fest-kobity.

 

Ja proszę pana przeszłam wiele.

Sporo wyjawić jestem w stanie.

Och, po cóż zresztą ceregiele?

Odpowiem na każde pytanie.

 

Owszem, męża miałam, nawet dwóch.

Również narzeczonych kilku też…

Ach jeden z nich, to wielki był zuch!

Śmiałam się przy nim do samych łez.

 

Ale to pana nie obchodzi.

Pan szuka swojej bratniej duszy.

A skąd pan jest? Aż z samej Łodzi?

Źle się pan czuje? A może suszy?

 

 

Pan zdaje się trochę ze mnie kpi.

A ja nie głupia lecz nieśmiała.

Wiem nawet jak po francusku „drzwi”

No jak? Akurat... zapomniałam.

 

Ale ja choć serduszkiem patrzę

To wiem co taki pan se życzy.

Ja zaraz panu wytłumaczę:

Pan chce się zerwać ze żony smyczy.

 

Pragnie się urwać na kilka chwil

Na wieczór lub na godzin parę

Przez okamgnienie jak „szybki Bill”

Cwałować w dal na swym hardware.

 

Jakub? Niczym typ od drabiny?

To ci Jakubie szczerze powiem.

Już gawędzimy ze trzy godziny.

A ponoć dom cały masz na głowie.

 

Głupia i naiwna jestem? Masz…

Lecz nie zaprzeczy pan, Jakubie

Że rankiem wyznasz żonie w twarz:

„Wczoraj to był… film na You Tubie”.


Kupalnocka (z małym wyprzedzeniem)

Gdy przyszła pora na letnie przesilenie 
Dziewoje suknie włożyły przewyborne. 
W ruch poszły szczotki, lakiery i grzebienie. 
Oj, miałby o czym rozwodzić się Hawthorne. 

Wianki lekko przekrzywione poprawiły, 
Wdziały halki białe, dobrze krochmalone. 
Będą im wieczoru zazdrościły Wiły. 
Noc Kupały – wszelkie prawa zawieszone. 

Kwiat paproci, jak co roku śmiałka szuka, 
Niech znajdzie go i utrzyma za pazuchą. 
Lecz jurnych junaków skosiła siwucha. 
Jakże to, tak świętować z gębą zbyt suchą? 

Kupalnocka, do niej szczerzą się wspomnienia 
Matron, matuzalów, w bezzębnym uśmiechu. 
„A pamiętasz Jaśku miły jakeś mnie miał?” 
„A jakże? Do dziś krew burzy się w człowieku." 

Wody przekwitaniem wołają ujutno: 
Do mnie Korono Stworzenia! Zanurz dłonie! 
Śmiało! Zrzuć bez wstydu niewygodne sukno. 
Strząśnij kompleksy, przesądy, ceremonie. 

Ognie gorzeją nad rzeką i w źrenicach 
Ogień płonie w lubym kręgu oraz w ciele. 
By odszukać prawdę w złudnych obietnicach 
Tak niewiele trzeba, trzeba tak niewiele… 

Rusałki i Wiły 
Cóż... 
Nie dla Ciebie, Miły. 
Już.

Protest przeciwko festiwalowi psiego mięsa w Yulin

W jadłospisie homo sapiens można odnaleźć najróżniejsze zwierzęta przyrządzane w najróżniejszy sposób. I można dyskutować, czy wypada jeść świnie, krowy, kury... Jednak zjadanie pewnych gatunków budzi ogromny sprzeciw, bez względu na to czy się jest, czy nie wegetarianinem. Takimi zwierzętami są psy - przyjacielskie, ufne, pełne oddania człowiekowi. W Chinach jednak istnieje głęboko zakorzeniona tradycja spożywania tych istot, co w oczach, ludzi spoza tamtego kręgu kulturowego jest karygodne i nie do przyjęcia. Jednak święto, gdy psy szlachtuje się tysiącami i to ze szczególnym okrucieństwem to prawdziwe bestialstwo.

Uwaga! Artykuł zawiera drastyczne opisy!

"Małe, mocno przepełnione i pod napięciem, klatki. Kąpiele psów we wrzątku, ściąganie skóry z żywej, przytomnej istoty, to nic innego jak oblicza bestialstwa serwowanego przez człowieka, w imię okrutnej tradycji.
Tak kończy tysiące psów i kotów ubijanych na festiwalu „Dog Meat Festival” w Yulin. W trakcie odbywającej się od 2010 roku dorocznej imprezy ginie ich ok. 10 000. Niestety rząd i lokalne władze zdają się nie dostrzegać problemu, nawet pomimo petycji powstałej on-line podpisanej przez pół miliona ludzi. Sprawę nieustannie porusza się na arenie międzynarodowej ze względu na okrucieństwo wobec zwierząt.
To obraz świętowania przesilenia letniego wypadającego 21 czerwca oraz trwających trzydniowych targów, których historia sięga XIV wieku, odbywających się w Chinach. Tym samym dla wielu czworonogów była to ostatnia niedziela. Wystraszone psiaki sprzedawano, co więcej, serwowano okraszane liczi. Licznie zebrani aktywiści blokowali ulice, wykupowali zwierzęta z rzeźni, ratując je od pewnej śmierci. Ricky Gervais, brytyjski reżyser i aktor komediowy, stworzył hasztag „StopYuLin2015” i na Twitterze publikował wiele postów potępiających imprezę.
Z kolei 65-letnia Yang Xiaoyun, już po raz kolejny przemierzyła ponad 2 tys. kilometrów z miasta Tiencin, aby uratować psy przed wrzącym kotłem. Jednocześnie liczy, iż znajdzie im nowe domy. Aby wykupić 100 bezpańskich psów, wydała całe swoje oszczędności, dokładnie 4 200 złotych.
To straszne, ale tu jedzenie psiego mięsa jest zupełnie legalne. Oficjalne zwierzęta powinny pochodzić z hodowli i posiadać odpowiednie certyfikaty. Jednak na festiwalu giną najczęściej psiaki bezdomne lub skradzione właścicielom, co więcej, niektóre z nich znajdując się w klatkach, nadal posiadają obroże.
W Chinach, psie mięso postrzegane jest jako smakołyk. Spożywa się je głównie w ziemie. Znawcy powiadają, że ma ono charakterystyczny smak podobny do koziny, i tradycyjnie wierzy się, że rozgrzewa w ziemie. Z kolei suszone psie penisy uważane są za afrodyzjak, dostępny są na rynku w tysiącach sztuk. Inaczej jest w Korei Południowej, gdzie psie mięso jedzone jest głównie latem, w celu schłodzenia organizmu. Ot, takie dwie sprzeczne tradycje na jednym kontynencie.
Zgodnie z tradycją, pies jest bity na śmierć, w celu uczynienia mięsa bardziej delikatnym. Ponoć, im więcej adrenaliny krąży po ciele, tym lepszy smak mięsa. Tym samym powszechny jest tam widok psów umierających powoli, na oczach innych czworonogów. Choć wcześniej pies zostaje ogłuszony, jednak nie na tyle, by stracił przytomność. Budzi się całkowicie zdezorientowany i próbuje wstać, ślizgając się na krwi, jaką spływa rzeźnia, gdzie stoją inne przerażone psy. Dostaje kolejny cios w nos, siada i zaczyna skomleć żałośnie, zastanawiając się, co się dzieje. Z nosa i pyska płynie mu krew i śluz. Powiedziano nam, że chodzi o to, aby w chwili śmierci, serce psa biło bardzo szybko, aby szybko się wykrwawił. To potworne.
Niestety, psie mięso dostępne jest w wielu chińskich supermarketach, zapakowane próżniowo oraz na stoisku ze świeżym mięsem. Niektóre sklepy mają „psi” dział, gdzie wiszą całe zwierzęta, można poprosić o konkretny kawałek, a pracownik go odcina. Widzieliśmy również wiele różnych ziół i przypraw do przygotowania „dog hot pot” – gulaszu z psa. W niemal każdej chińskiej księgarni, w dziale „hodowla”, dostępne są pozycje o tym, jak „hodować psy”. Poza tym, w Chinach nie istnieją absolutnie żadne prawa zwierząt, zatem najbardziej osobliwe i drastyczne traktowanie zwierząt jest dozwolone
— te i inne informacje znajdziemy m.in. na stronie Animals Freedom.
W epoce Mao, Komunistyczna Partia potępiła zwierzęta jako produkt uboczny burżuazyjnej dekadencji, a psi rynek jest częścią targów odbywających się już przed wiekami. To tradycja biesiadowania pochodząca z XIV wieku. Wówczas to nakazano ubić wszystkie psy w Jinhua, ponieważ ich szczekanie ostrzegło rebeliantów przez zbliżającą się armią.
Choć dziś oficjalnie podaje się, iż zaledwie w roku 2014 podczas obchodów zginęło 10000 psów i 4000 kotów, to rzeczywistość wygląda znacznie gorzej. Aby zapobiegać i zakazać, a przede wszystkim uzmysłowić ludziom absurd tego rytuału Animals Asia postawiło na nowatorskie rozwiązanie. Ocaliło psa przeznaczonego na mięso i wyprodukowało z nim film obrazujący okrucieństwo festiwalu i prawdziwe oblicze czworonoga, jako przyjaciela człowieka, w filmie „Dr Eddie – Przyjaciel… czy pokarm?”.
Kilka lat temu uratowano małego pieska czekającego na ubój. Nadano mu imię Eddie, co stanowiło skrót od angielskiego słowa ‘edible’ – jadalny. Psiak trafił do Hongkongu, zyskał miano psiego doktora a na podstawie jego historii stworzono 16-minutowy film „Dr Eddie – Przyjaciel… czy pokarm?”. Za pomocą tego obrazu twórcy wraz z Eddiem relacjonują podróż zwierzaka od psa przeznaczonego na mięso do psiego terapeuty, wspominając straszliwy rynek, z którego został zabrany. Film niesie przesłanie: „Chcemy ci pomóc, czy ty pomożesz nam?” Zmusza też widza do zmiany w postrzeganiu psów I kotów
— informują na swojej stronie działacze z Animal Freedom.
Niestety, jak widać, wśród społeczności lokalnej postrzegany jest on inaczej. Jeden z blogowiczów, Gong Wangping, napisał:
Osobiście uważam, że psie mięso jest jak alkohol. To elementy naszej kultury starożytnych Chin.
Tegoroczny festiwal obserwowało wielu działaczy na rzecz zwierząt, min dyrektor projektu Duo Duo, Andrea Gung Welfare i kamerzysta Eric Peltiera. Opowiadali mediom, iż spędzili całą noc, czekając, by udokumentować okrucieństwo wobec zwierząt, jednak wściekli mieszkańcy wypędzili ich, wymachując kijami, na których widniały nabite wnętrzności zwierząt.
Mimo XXI wieku w Chinach nadal pozwala się na hodowle oraz ubój psów i kotów. Ich mięso nie jest tu zakazane, choć regulatory bezpieczeństwa żywności coraz częściej mówią o zagrożeniach dla zdrowia. Co więcej, wiele z tych zwierząt jest zwyczajnie podkradanych innym ludziom z domowych posesji. A łapanie kaczek z okazji obchodów Smoczych Łodzi to kolejna dziwna inicjatywna fetowania w Chinach."

Andżelika-Brzozowska-Przybek

Petycje:
1.https://avaaz.org/pl/stop_the_puppy_slaughter_loc/
2. https://www.change.org/p/mr-chen-wu-yulin-governor-please-s…
3. http://www.thepetitionsite.com/takeaction/885/632/989/
4. https://action.hsi.org/ea-action/action…
5. http://www.asiaforanimals.com/…/187-please-encourage-britis…
6.http://www.senzavoce.org/agisci-ora/
7.https://secure.avaaz.org/…/Ambassador_Delegate_at_the_Unit…/
8. http://www.thepetitionsite.com/…/end-yulin-dog-meat-eating…/
9.https://www.causes.com/…/1665543-nobody-touch-the-dog-stop-…
10. https://www.change.org/p/ian-mearns-chair-bob-blackman-pete…
11. https://www.change.org/p/stop-the-yulin-dog-meat-eating-fes…
12. http://www.stopdogmeat.com


Proszę reagujmy, nie bądźmy obojętni:

Protest w Warszawie,18 czerwca 2016(godzina 12.00)

https://www.youtube.com/watch?v=dzeeTWtpfA0


https://www.youtube.com/watch?v=sA2JQchrCvc


Nigdy Więcej Yulin- Protest w Warszawie 18.06 godz.12
Nigdy więcej Yulin - 18 czerwca Warszawa godz. 12



Księżna - część 5

Choroba Amalii przyszła gwałtownie. Jeszcze z samego rana klęczała, modląc się żarliwie, śpiewała pobożne pieśni przy porannym myciu i ubieraniu, a w południe leżała półprzytomna, złożona gorączką.

Wezwałyśmy nadwornego medyka, wymówił się ważnymi sprawami , choć obiecał przyjść następnego dnia. Litościwa kucharka przygotowała napar z suszonych kwiatów lipy i podarowała  maść majerankową.

- Macie, powinno pomóc. Trzymajcie ją w cieple, muszą przyjść poty, by wraz z nimi, z ciała nieszczęsnej wyszła też choroba.

No to obłożyłyśmy Amalię przykryciami, aż po samą szyję. Gorączka była tak wysoka, że biedaczka zupełnie opadła z sił, skarżąc się jedynie od czasu do czasu na ból całego ciała i płaczliwym tonem oznajmiając, że dzień nadejścia Pana blisko. Zaczęły wstrząsać nią dreszcze tak silne, iż zdawało się, że wraz z nią drży całe łoże.

- Mój obraz – wyszeptała mi do ucha, gdy się nad nią pochyliłam – moja święta Agnieszka… Połóż na piersiach. Ona mnie uzdrowi, ona mnie pokrzepi.

Spełniłam prośbę, choć w duchu skłaniałam się ku temu, że nijakiej pomocy, z tej strony, raczej się nie doczeka. 

Potem przeraziłam się tych myśli. Coraz bardziej pogrążam się w grzechu i bezbożnictwie. Nieszczęsna dziewka ze mnie, bardziej chora od Amalii.

W nocy wsłuchiwałam się w płytki oddech chorej, a Krisztina która długo modliła się o jej zdrowie, teraz spała głębokim, mocnym snem, mamrocząc czasem coś przez sen.

Moje dziewczyny kochane... 

Rano Księżna przysłała służkę z zapytaniem o stan cierpiącej i rozkazem abym po obiedzie stawiła się przed jej obliczem.

Gdy zostałam wpuszczona do jej komnaty, Elżbieta ruchem ręki wskazała miejsce na krześle. Byłyśmy same, lecz ona zajęta pisaniem listu zdawała się o mnie zapomnieć już po chwili. Widać, że ta korespondencja nie sprawiała jej przyjemności. Wzburzona kręciła się, spoglądała w sufit, jakby szukając odpowiednich słów, by za chwilę z ogromną pasją wyrzucać je, jedno za drugim, na papier i by za moment kreślić,  to co napisała i zaczynać na nowo. W milczeniu przypatrywałam się ukochanej. 

Jakże piękna była ale też pełna determinacji. 

Odwróciła się gwałtownie.

- Sądzą, że mogą mnie lekceważyć, bom kobieta i wdowa! Niedoczekanie... bym uległa. O nie! A jak trzeba będzie , to pokażę im, co drzemie w tym lekceważonym, niewieścim ciele.

Rozdrażniona sięgnęła po nożyk do ostrzenia  i energicznie przeciągnęła nim po piórze. Wzięła zbyt mocny zamach, była za bardzo zdenerwowana i nożyk zamiast w pióro trafił w palec, raniąc dotkliwie. Krzyknęła najpierw ona, a zaraz potem ja. Podbiegłam do niej. Zerwała się  na równe nogi, zbladła mocno  i wpatrywała w  krwawiący palec. Krew leciała mocną strugą.

Nie wiem, co mną kierowało, skąd taki gest, ale nie bacząc na to, co może przynieść, złapałam ją za przegub ręki, ścisnęłam  lekko palec i włożyłam do ust. Poczułam smak – słodkawy, lekko mdlący… pełen rozkoszy.

Elżbieta patrzyła mi w oczy bez słowa.

Zabije mnie, pomyślałam, albo ukarze tak okrutnie, że ciała mego ni ojciec rodzony nie pozna.

Jednak pomyliłam się. Rozczuliło ją to. Stała jak zaczarowana i dopiero po chwili wyjęła palec, spojrzała na niego, mniej już krwawił i pocałowała mnie w usta, wciąż umazane jej krwią.

- Moja słodka Ilona. – Uśmiechnęła się leciutko. – Tam koło łoża leży chustka, przynieś…

- Pani, trzeba opatrzeć… Wezwać medyka.

- Nie trzeba, zaraz minie. Przynieś chustkę i owiń palec - wystarczy.

Zrobiłam, co kazała. Rana faktycznie przestała krwawić.

- Umiesz pisać Ilono?

- Umiem.

- Więc siadaj i pisz. Podyktuję. Czysty papier weź. Tak, stamtąd… Aaa, naostrz najpierw pióro, tylko ostrożnie. Pisz.

Gdy byłam gotowa, pewnym siebie głosem i już bez wahania powiedziała:

- Magnifice Domine Nobis Observandissime. Niech Wam da Bóg wszystkiego dobrego. Muszę Wam napisać, czego dowiedziałam się wczoraj od mojego poddanego Jánosa Csimbera. Powiedział mi, że najechałeś moje włości w Lindve. Nie rozumiem zupełnie jak mogłeś zrobić taką rzecz?

Przez chwilę się zawahała.

- Najchętniej zaprosiłabym go na Czachtice i pochwaliła się piwnicami… Nie, nie pisz tego… Inaczej by śpiewał, oj inaczej… Tyle, że… Pfu! Brzydzi mnie krew jego wraża.

Uniosła zraniony palec do ust i na chwilę przytknęła do warg.

- Na czym to skończyłyśmy?

- "Nie rozumiem zupełnie jak mogłeś zrobić taką rzecz?"

- Dobrze. Pisz dalej.  Nie myśl sobie, Jerzy Bánffy, że stanę się kolejną wdową Bánffy! Uwierz mi, że nie będę milczeć. Nie pozwolę komukolwiek dotknąć mojej najświętszej własności. Chcę jedynie, żebyś o tym wiedział.

Zadrżałam. Tak. Moja Księżna. Piękna, mądra ale i władcza i niepozwalająca dyktować sobie warunków.

- Podpiszę się Ilono.

Zasyczała leciutko, gdy zranionym palcem przyciskała pióro, pisząc: Elizabeta Comittissa de Báthor.

- Myśli, że może bezkarnie okupować moje włości. Jeszcze pożałuje, że zadarł ze mną. Napijmy się wina na pohybel mącicielowi. Nalej Ilono słodka – rozkazała.

Wstałam, ale ona jakby coś sobie przypomniała.

- Nie, czekaj! Siadaj i dopisz: Ja wiem, na Boga dobrego, że to twoja sprawka. Próba okupowania moich włości dowodzi tylko, że jesteś biedakiem, lecz nie myśl sobie, że pozwolę ci na cokolwiek. Uważaj, bo przekonasz się, że w moim ciele kobiety drzemie mężczyzna.

Poczułam dumę, że ją kocham.

- Tak, teraz możesz nalać nam wina i… na Boga! Zrzuć te szaty. Stęskniłam się za tobą.

 

Amalia wydobrzała. Była to jednak raczej zasługa naparów i maści starej kucharki  oraz starań Krisztiny i moich, niż umiejętności medyka. Ten ostatni zaszedł jedynie raz do chorej, popatrzył z daleka, nawet jej nie tknąwszy, powiedział by ją poić i trzymać w cieple. Jakbyśmy i bez niego tego nie wiedziały? A na koniec chrząknął i zapowiedział, że jeśli poprawy nie będzie, to niechybnie wynik nadmiaru humorów i trzeba będzie złej krwi utoczyć. Zbladłam na te słowa. Przed oczami stanęła mi wizja złotowłosej dziewczyny z poderżniętym gardłem.

- Niedoczekanie – wyszeptałam.

Dzień po dniu parzyłam Amalii herbatkę z lipy i suszonych owoców czarnego bzu, poiłam wywarem z kory wierzbowej i ucierałam czosnek z solą, wmuszając w nią te wszystkie obrzydliwości, choć czasem się krzywiła i pochlipywała. 

Dyscyplinowała ją Krisztina.

- Ej no panno, Święta Agnieszka patrzy - ganiła ją - czy wypełniasz przesłanie Pawła z Tarsu: ciała wasze członkami Chrystusa są? Czy ciało Przenaświętszego uparcie może tkwić w chorobie? Dalej, wypij....

Moje kochane.


Zdawało się, że udaje mi się odzyskiwać zaufanie starej kucharki. Szykowałyśmy razem mikstury i napary i spierałyśmy się na ich temat.

- Masz dryg do tego Ilono. – Chwaliła mnie.

- Ano w domu wiecznie ktoś chorzał, a to ojciec, a to siostry, ciotki, słudzy… Trzeba było radzić sobie.  Ojciec wiele wiedział… ale sporo dowiadywałam się i po wsiach…

Znów chwyciła mnie tęsknota za bliskimi i w jej przypływie sięgnęłam za stanik, po sekretnik. Wyjęłam go, ucałowałam i otworzyłam, jakby spodziewając się, że tym razem coś znajdę.

- Cudeńko. - Kucharka podeszła bliżej, przyglądając się klejnotowi.

- Po mateczce… tyle, że… pusty.

Stara ujęła medalion i przybliżyła do oczu.

- Ot, czeka… aż to ty zapełnisz go miłością.

Zarumieniałam się. Czy za jej słowami kryło się coś więcej, niż tylko zwykłe gawędzenie?

Przy ostatnim spotkaniu z Księżną, ta również  podziwiała ozdobę mej szyi, dziwiąc się i żałując, że brak w nim sekretu.

- Misterna robota choć dziwny znak na nim umieszczono…. Skąd może pochodzić? Co oznacza? Jakie przesłanie niesie? I jakiż twój sekret otoczy ta tajemnica, ma słodka Ilono? - zakończyła z dziwnym uśmiechem.

A przecież sekret mój, choć zdawało mi się, iż powszechnie znany, coraz mocniej ciążył na sercu i coraz bardziej przyzywał w okrutne ramiona. Mój sekret - ma ukochana.

Wraz z wiosną zaczęło się więcej dziać na zamku. Ożywienie wstąpiło w Księżną, ale i też w cały jej dwór. Od wielu tygodni nikt nie umarł, nikt nie zaginął i nikt nie został zbyt okrutnie ukarany, choć zdarzało się, że Elżbieta łajała i strofowała dwórki oraz panny służące.

Sama Elżbieta choć, jak mi się zwierzyła, miała sporo powodów do zdenerwowania, zdawała się być nad wyraz spokojna i opanowana. Intrygi na dworze królewskim wymierzone w ród Batorych od dawna były powszechnie znane, a ostatnio nasiliły się znacznie. Elżbieta, choć na pozór miała wsparcie, większość problemów musiała samotnie rozwiązywać. Dawała sobie świetnie radę dzięki sile charakteru, choć i zapewne też potężnym wpływom krewnych i skoligaconych. O ironio, właśnie te utrapienia, zdawały się odciągać jej uwagę od zbytniej troski o wygląd, a co za tym idzie, powstrzymały krwiożercze zapędy.

Obłąkana krewna wyjechała wraz z początkiem kwietnia, zaraz też sama Elżbieta udała się do stolicy, a ja pojechałam wraz z nią.

Miasto powitało nas gwarem, kolorami  i smrodem. I gdy już nie oczekiwałam, że w tej podróży niczego lepszego nie spotkam, natknęłam się na... niego.