Bywają tygodnie, że dzień do dnia podobny, niczym koraliki w odświętnym naszyjniku teściowej Orsyta Miętowego, ale
czasem przytrafia się taki, że opowiadać o nim można będzie wnukom;
swoim lub sąsiadów. I taki właśnie nadarzył się Grimbaldowi
Wspaniałemu, w ten piątek. Dzionek zaczął się normalnie i niepozornie.
Ot, poszedł Grimbald do pracy, ot pokłócił się z trzema krasnoludami, ot
pokazał jednemu gest powszechnie uznawany za niecenzuralny i ot, wrócił
do domu na obiad. W rodzinnych pieleszach czekała stęskniona małżonka z
smakowicie pachnącą, trzydaniową ucztą... E nie, posunęłam się ciut za
daleko w bajaniu.
W chałupie Grimbaldowa powitała męża lekko kąśliwą, choć w pełni uzasadnioną uwagą:
- Obiecałeś, że załatasz dziurę w płocie, co to przez nią gęsi uciekają w szkodę.
- Obiecałem owszem... ale bez terminów wiążących.
-
Obiecałeś również, że pójdziesz ze mną na meeting Stowarzyszenia
Dynamicznie Zaangażowanych w Ochronę Środowiska Naturalnie Bajkowego
Tudzież Legendowego i tu owszem, zapadły terminy wiążące.
- Tak obiecałem i słowa, kolejny raz, dotrzymam. A kiedy to?
- Dzisiaj.
Zafrasował się Grimbald, bo miał, choć jeszcze mgliste, jednak dużo bardziej odpowiednie plany, na piątkowe popołudnie.
- Wiesz duszko...
- O nie Grimaldzie, nie wymigasz się! Umyj się, ogól i ubierz odświętną czapkę. Idziemy!
Owszem, mógł się Grimbald Wspaniały sprzeciwić, mógł podać
dwa, a nawet trzy dobre powody, dla których nie może nigdzie wyjść,
mógł niespodziewanie odkryć, że prawdopodobnie właśnie zachorował na
krztusiec błotny, albo leiszmaniozę okołozwrotnikową, mógł... ale jedno
spojrzenie na żonę i westchnąwszy głośno, rzekł:
- Daj mi duszko dwanaście minut.
- Dziesięć i masz mieć dokładnie wyczesane brewki.
Trzeba
przyznać Grimbaldowi, że co jak co, ale potrafi w dziesięć minut umyć
się, ogolić, zmienić czapkę i dokładnie wyczesać brewki. I tak
odświeżony, odpowiednio przygotowany fizycznie i mentalnie ruszył
dzielny krasnolud wraz z małżonką na wiec Stowarzyszenia Dynamicznie
Zaangażowanych w Ochronę Środowiska Naturalnie Bajkowego Tudzież
Legendowego.
Na ogromnym klepisku, tuż za stodołą Orsyta Miętowego,
kłębił się tłum przeróżnych postaci z różnorakich środowisk, generacji,
bractw i ekosystemów. Już na wstępie
wzrok przybyłych przyciągnęło rozchichotane stadko rusałek, które swoim
zwyczajem zaczepiało i muskało pieszczotliwymi spojrzeniami co
atrakcyjniejszych przedstawicieli obojga płci. Te bardziej światowe i
ekspansywne panny pozwalały sobie wręcz na lubieżne łypnięcia,
bezceremonialnie naruszające przestrzeń osobistą i intymną. Grimbald,
jak z kopyta, ruszył w strefę zasięgu ich wzroku, jednak Grimaldowa
ruchem stanowczym przytrzymała go za kubrak, a jej wzrok bynajmniej nie
obmacywał zbyt czule. Poczuł Grimbald przenikliwe zimno w okolicach
karku i dynamicznie ochłonął. Westchnął "skuś baba na dziada" i wywołał wilka z lasu lub raczej leśną babę z boru.
- A powitać, chrrrrr, szanownych małżonków.
-
Witajcie Hawra - uśmiechnęła się Grimbaldowa, podczas gdy jej mąż nie.
Stanęła mu w pamięci niechlubna scena w sklepie goblina Innocentego, gdy
w sposób niezwykle intensywny, doświadczył chabrowego uświadomienia.
-
I niechaj wieczyste łupanie w krzyżu i niemoc skuteczna w lędźwiach ich
uchwyci... wrrr - zainicjowała kulturalną rozmowę Hawra.
- A kogo to? - zainteresowała się krasnoludka.
Jednak starucha niekoniecznie personalnie wiedziała komu dedykuje tak intymne życzenia.
- Bo to chrrrrr, czasy pierońskie i zasrane nie tylko na baby nadeszły, wrrrrr....
Już
miał Grimbald dodać uszczypliwą uwagę o konsekwencjach nadmiernie
wybujałej emancypacji bab nie tylko leśnych, gdy poczuł, uderzenie w
ramię. Obejrzał się, to krasnolud Razybud Wolnostojący, przyjaciel,
sąsiad i wierzyciel w jednej osobie.
- Czołem Grimbaldzie - przywitał się, grzecznie uchylając czapki.
- Czołem druhu - odwzajemnił się jego przyjaciel, sąsiad i dłużnik w jednej sobie - a cóż ciebie przywiodło na ten spęd... znaczy wiec, przecież nieżonaty wciąż jesteś? Bo jesteś, co?
-
Dobrowolnie przybyłem. A Paupella... nie na darmo nosi miano
niezdobytej. Ech, ale to kwestia czasu i odpowiednio skorelowanej
argumentacji. Poza ty mamusia obiecała małą darowiznę w tej intencji, na
dwa karnety do spa "U Sióstr Rusałek". Zobaczysz, jeszcze trochę i Paupella zmieni przydomek na Asystującą przy Wolnostojącym.
Roześmiał
się głośno, a Grimbald poczuł, że przygładzone brewki jeżą mu się i
kołtunią. Nie miał zamiaru dalej wysłuchiwać czczych przechwałek
przyjaciela i rywala w jednej osobie, odwrócił się w stronę żony i baby
leśnej, uznając, że rozmowa z nimi będzie ciekawsza i mniej stresująca. One tymczasem dyskutowały zawzięcie, podpierając się bogatą gestykulacją i mimiką, szczególnie Hawra.
- Dyć mówię,
chabrowe wywary może i nieliche, ale mocy tęgiej nie mają. Wrr...
Nalewka z odnóżek chrząszcza tęgopokrywego, to dopiero cymes i
farmaceutyk niezwykle skuteczny! A i smak nie do pogardzenia, chrrrr...
Mniam! Swego czasu pędziłam to na litry, w celach handlowych, ale
skubana taki urok miała, że przydarzało się, iż sama zbyt chętnie
zażywałam... wrrrrr.... no i jakoś tak, nieopłacalne przedsięwzięcie z
tego wyszło. Zarzuciłam...
- Dziękujemy pani - dobitnie przerwał jej Grimbald i pociągnął żonę w kierunku straganu z pamiątkami.
Tymczasem
na mównicę, którą stanowił majstersztyk dobrze poukładanych snopów
siana, weszła mamuna Czębira. Była to wysoka, w trudnym do określenia,
choć raczej zbliżającym się do sędziwego wieku, kobieta. Mamuny, inaczej
zwane dziwożonami to tajemnicze istoty płci
żeńskiej, wyróżniające się całkowitym brakiem urody powszechnie
akceptowanej, owłosieniem na całym ciele i pewnym zapadającym w pamięć
szczegółem anatomicznym. Mianowicie najbardziej charakterystyczną dla
mamun cechą, jest dziwny wygląd ich piersi. Są one nienaturalnie duże i
obwisłe. Wyprostowanej mamunie mogą niekiedy sięgać aż po kolana i
często dla wygody zarzucają je sobie za plecy.
- Całe szczęście, że ta dzisiaj, odpicowała się w długie i luźne giezło - pomyślał Grimbald.
Mamuny
również słynęły z tego, że ich specjalnością było podmienianie
niemowląt u ludzi, krasnoludów, elfów i innych stworzeń, rozmnażających
się płciowo. W miejsce nowo narodzonego dziecka dziwożona podkładała
bardzo podobne niemowlę, które jednak w rzeczywistości było potomkiem...
Ponieważ jeszcze nie wprowadzono ogólnodostępnych badań genetycznych,
pozostaje wciąż enigmą, czyimi potomkami są mamumowe podrzutki.
Czębira głosem nadzwyczaj donośnym rozpoczęła przemowę:
- Szanowni państwo! Stworzenia wszelkich kształtów, upodobań, ras
i bajek, do was się zwracam, do was kieruję słowa. Albowiem, wszyscy
tu, jak stoimy mamy w sercach lęk, przerażenie i pietra. Zapewne
zadajecie sobie w duchu pytanie; a czego to boją się mamuny? Ano, wiem -
nie lubicie nas... i dobrze, nie musicie. Za to musicie uświadomić
sobie, że na jednym wózku jedziemy. Żyjemy razem, czy tego chcemy czy
nie i nie oszukujmy sie, z każdym rokiem żyjemy coraz bardziej byle jak.
Płomienna
mowa paskudnej mamuny czyniła na wielu kolosalne wrażenie, bo jak
zaczarowani stali wsłuchując się i kiwając głowami. Jeden Grimbald nie
poddawał się urokowi werbalnej propagandy, albowiem znalazł nielichy
kontrapunkt wizualny. Kilka metrów dalej, za grupką płanetników stała z
buzią w ciup i rączkami w małdrzyk, Paupella Niezdobyta.
Oj, jaka ona niezdobyta, jaka piękna, jaka nadobna, jaka... nie moja, rozmarzył się krasnolud.
Paupella
była niższa od jego żony i nawet jakby ciut tęższa, ale właśnie te jej
rozłożyste biodra, nieznaczne wcięcie w pasie, sterczące dumnie piersi,
prawie łabędzia szyja i buźka jak malowanie, czyniły ją tak pociągającą.
Zachwycił się Grimbald mocno i nie zauważył, iż od dłuższego czasu żona
śledzi kierunek jego zapatrzenia.
- Obmacujesz ją spojrzeniem bardziej profesjonalnie niż rusałki - szepnęła mu na ucho.
-
Co? Ja ją? Eeee nie... Zasłuchałem się w mamunową przemowę, ale patrzeć
się nie da na dziwożonę, więc zatrzymałem wzrok na bardziej przyjaznych
kształtach. Ona - tu broda wskazał Paupellę Niezdobytą - tak bardzo
przypomina ciebie.
- Tak? No może... trochę... chociaż ja mam szczuplejsze uda... i łydki chyba też kształtniejsze i...
- Oczywiście duszko, oczywiście że tak.
Po
mamunie weszła przemawiać jedna z rusałek, potem borowy. Mówiono, że
borowi, inaczej zwani leszymi potrafią wcielać się we wszelakie postacie
zwierząt leśnych, ten jednak wyglądał niczym niepozorny, zasuszony
staruszek.
Wszyscy prelegenci przemawiali o szacunku, poszanowaniu
natury, o tym jak ważne jest, aby nie pozwolić wyrzucić się poza strefę
pamięci, nie dać się zasuszyć między kartkami bajek. Wszyscy pozostali
przytakiwali.
- Teraz ja - szepnęła Grimbaldowa i zostawiwszy osłupiałego męża, przepchała się do przodu.
-
Powiem krótko i treściwie - zaczęła swój spicz krasnoludka - wszystko
to prawda i nie ma co się dalej nad tym rozwodzić. Ja tylko dodam, że po
głębokim zastanowieniu i pewnych, ostatnio - tu wyraźnie spojrzała w
kierunku męża - zaistniałych okolicznościach, podjęłam decyzję, iż
przyjmuję stanowisko Naczelnego Włodarza Stowarzyszenia Dynamicznie
Zaangażowanych w Ochronę Środowiska Naturalnie Bajkowego Tudzież
Legendowego, które mi zaproponowano.
Przez moment zapadła cisza, a zaraz potem zerwała się burza oklasków.
- Buahahaha - rozległo się tuż za uchem Grimbalda Wspaniałego.
To przyjaciel, sąsiad i wierzyciel w jednej osobie klepał go po ramieniu i zanosił się śmiechem.
- No kamracie, wiesz co to dla ciebie oznacza?
- Co?
- Że od dzisiaj jesteś... mężem Grimbaldowej.